Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

w progu szpitala — w którym był ważnym i znaczącym urzędnikiem, gdy zwracając głowę przypadkiem postrzegł — nadchodzącego zwolna prezesa. Schował naturalnie zaraz cygaro — przybrał postawę skromną i zdala już podniósł kapelusz, pozdrawiając z pokorą potentata....
Prezes się wstrzymał w pochodzie — i uśmiechnąć raczył oddając ukłon.
— JW. prezes, odezwał się zstępując z dwóch wschodków ku niemu ekonom, gdyż czuł, że mu nie przystało, mówiąc do dostojnéj osoby stać na podwyższeniu. — JW. prezes może zechce raczyć się dowiedziać o tym... chorym....
— A cóż? a co?
— Chwała Bogu — umarł téj nocy — leży już w trupiarni.
Prezes zimno to przyjął — a ktoby go nie znał, mógłby był posądzić nawet, że mu się twarz wypogodziła....
— A! rzekł — umarł — proszę!
Ekonom zbliżył się do ucha pańskiego....
— Ja kazałem obszukać koło niego, szepnął, czy nie miał czego przy sobie.... Otóż, nie omyliłem się...
Prezes zaczynał słuchać z zajęciem nadzwyczajném....
— Miał bestia na piersiach taki woreczek skórzany, w którym papiery trzymał.
Prezes chwycił za rękę ekonoma — i rzekł szybko.... Na miłość Boga idzie o to, aby nie kompromitować instytucji, gdzie są te papiery?
— Że były papiery, proszę JW. pana, to nie ulega wątpliwości — odezwał się ekonom, ale... licho go wie, co on w chorobie z niemi zrobił.... Dosyć, że woreczek od papierów jest... a ich nie ma....
Skrzywił się mocno prezes.... Ale należało szukać... może się gdzie zatrząsły, wypadły... może je kto pochwycił.
— A! uchowaj Boże! już za to ja ręczyć mogę — przeszukałem łóżka, pościel, izbę, wszystkie kąty... nie było nic....