Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— A worek? nie możesz mi go pokazać....
— Gdyby się JW. prezes pofatygować raczył....
Po chwili namysłu wszedł dostojny pan w korytarz. Niedaleko od wnijścia był skład rzeczy, do których i torebka została dołożona.... Tu więc mógł ją pan prezes obejrzeć i przekonał się, iż w istocie niedawno jeszcze musiała być napchana, bo się dotąd oddymała... ale prócz Giornale di Roma, który rozpatrzył protektor... nie było nic.... Surową stała się twarz jego i wejrzenie, jakie rzucił na ekonoma, dziwnie się stało groźném.... Zimno i sucho odezwał się, oddając mu torebkę.
— Osobliwsza rzecz, żeby to mogło tu, pod oczyma waszemi... zginąć... bo że zginęło... to pewna....
Ekonom uczuł, że został posądzonym... jął więc zaklinać się, protestować, wzywać na świadectwo swój nieskazitelny charakter, a pomimo to prezes wyszedł jakoś milczący i widocznie mniéj uprzejmy, niż wchodził....
— Taki to los nasz, kiedy im służymy — westchnął w duchu — taka zapłata — jeszcze potém za gorliwość przypłacić trzeba reputacją!!
Ręką machnął i drzwiami okrutnie zatrzasnął, aż się po pustych korytarzach szeroko rozległo.
W tych dniach jakoś przypadło, że dla JM księdza prałata Salvianiego dawano obiad składkowy, chcąc uczcić powrót do kraju, po długich latach pobytu jego we Włoszech, a szczególniéj w Rzymie. — Ks. Salviani z nazwiska tylko cudzoziemiec, syn słynnego swoich czasów cukiernika, który się tu był osiedlił jeszcze za Poniatowskiego, posłuszny powołaniu, które uczuł za młodu, wstąpił w kraju do seminarjum. — Studja swe całe odbył w tém mieście, część znaczną życia tu spędził, miał licznych przyjaciół i znajomych. Później już, mając krewnych we Włoszech, udał się do Romanii i tam, jakoś w ojczyźnie ojców swych upodobawszy sobie kilkadziesiąt lat strawił.
Śmierć kupca Salvianiego, bezdzietnego, po którym nań spadał dosyć znaczny majątek, sprowadziła