Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy radzi byli słyszeć miłego staruszka, który niewinnemi żartami zabawiać umiał towarzystwo, — uciszali się goście i w sali niezwyczajne w podobnych razach panowało milczenie.
Tém dobitniéj więc nie tylko bliżsi ale i dalsi biesiadnicy usłyszeli następującą rozmowę.
— Pan prezes dozwoli mi się spytać, czy téż matka jego nie podróżowała po Włoszech?
Prezes mocno poczerwieniał i potakująco skinąwszy głową, rzekł.
— Tak jest...
— A! to miałem przecie przyjemność nie tylko ją znać... gdy jeszcze była wdową, ale...
Tu prezes okropnie się zakaszlał...
Prałat zatrzymał się i czekał...
Znałem ją też późniéj po jéj ślubie i widywałem synka jéj, a przyrodniego brata pana prezesa... śliczne dziecko...
Wszystkich oczy skierowały się na dostojnego pana, który pobladł, oczy mu błysnęły złowrogo; zdawało się, że się porwie od stołu — ale po chwili mitygując się, gdy ujrzał łagodnie w siebie wlepione wejrzenie prałata — odparł stłumionym głosem z ironicznym śmiechem.
— Mogę czcigodnemu prałatowi zaręczyć, że ś. p. matka moja wcale drugi raz za mąż nie wychodziła, ale swojemu miłosiernemu sercu winną była, że ją o to posądzano... i dziecię guwernera brano za jéj własne... Ale to, albo niegodna potwarz — lub bolesna była omyłka...
Chociaż prezes starał się to wymówić i jak najchłodniéj, głos mu drzał, widać na nim było pomięszanie i oburzenie... Prałat zarumienił się, zakłopotał, nie wiedział już, jak swą omyłkę naprawić i rozmowę zwrócił natychmiast...
Prezes jednak pozostał chmurny, roztargniony z brwiami namarszczonemi, mało co jadł, nie mówił nic, a jak tylko wstawać zaczęto od stołu... zawinął się, chwycił za kapelusz i zniknął z sali. Uważali to wszyscy. Szczególniéj bolesném było dla prałata, iż sobie