tak niezręcznie postąpił dotykając struny drażliwéj... Popsuło to nawet niemal cały obiad, bo z końca w koniec stołu, powtarzano sobie komentując słowa ks. Salvianiego i daną na nie odpowiedź. Prałat był upokorzony i zmięszany, napróżno starano się go zabawić i rozerwać. Nawet po małym kieliszeczku wina węgierskiego — pozostał smutny i wzdychał.
Profesor Kudełka, który był jednym z najstarszych przyjaciół prałata, a z tego tytułu miejsce téż u stołu nie daleko otrzymał — słyszał wszystko i czekał znać tylko, aby się mógł swobodniéj po obiedzie do solenizanta przybliżyć.
Uśmiechnął się i siadł przy nim...
— Słyszałeś, doctissime, rzekł do Kudełki, jakiego ja tu bąka palnąłem...
— A słyszałem... i czy to był — bąk?
— Nie — to była szczera prawda — westchnął Salviani, tylko nie w porę puszczona. Znać dostojna rodzina wstydzi się tych powtórnych ślubów ś. p. prezesowéj. Ale cóż się z jéj drugim synem stało?
— Czyż to był syn? zapytał Kudełka.
— Było to tak nieochybnie małżeństwo, i był to tak pewnie jéj syn, że i czas i miejsce ślubu i księdza co go dawał mógłbym oznaczyć.
Kudełka za rękę go chwycił.
— A! zmiłuj się prałacie — zawołał, dotknąłeś istotnie daleko żywszéj sprawy, niż ci się zdawało. — Może téż cię tu sprowadziła opatrzność. — Nie winię ja pana prezesa, lecz — może nie wiedział, może nie wierzył — a bądź co bądź, brata pokrzywdził i ten człowiek raz sobie o mało życia nie odebrał — teraz... znowu kędyś znikł!
— Jest w tém jakaś tajemnica, którą rozjaśnić koniecznie potrzeba — obowiązek święty... Tu nikt o tém małżeństwie nie wie... syn był w największéj nędzy.
Salviani ręce załamał.
— Tutto e vero — verissimo — zawołał, — ja o tém wiem najlepiéj, charakter mój kapłański świadczy za mnie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.