Zdala zdawał się nie słuchając niby przysłuchiwać rozmowie radzca tajny i zwróciwszy się do prałata, szepnął mu cicho, iż z obowiązku nieubłaganego urzędu swego, będzie go musiał prosić o pewne objaśnienia w tym przedmiocie.
— Nader mi przykro — rzekł ks. Salviani — że muszę tak poważnemu i — jak tu powszechnie słyszę — czcigodnemu człowiekowi przykrość może uczynić — lecz... sumienie... sumienie...
Zaczęto szeptać po cichu, towarzystwo powoli się wysuwało, radzca chciał zaraz do siebie prosić prałata, ten się wymówił znużeniem i odjechał do klasztoru, w którym stał...
Uważał wchodząc, iż braciszek w furcie jakby nań czekał, pobiegł przodem dać znać o jego przybyciu. Zaledwie miał czas zrzucić z siebie fijolety, gdy na progu ukazał się ks. przeor, a za nim — tylko co u obiadu widziany prezes.
Ks. przeor przypominał czasy monachomachji Krasickiego otyłością i rumieńcem... Prezes przy nim wydawał się jak marmur blady i jak pargamin suchy...
— Excellentissime! odezwał się przeor ręką wskazując prezesa — mam honor przedstawić w osobie czcigodnego... największego dobroczyńcę naszego konwentu, któremu w wielu złych okurencjach winniśmy prawie utrzymanie przy bycie i życiu, chwale Wszechmocnego poświęconemu. — Niechże pan prezes siada...
Prezes milczał dziwnie usta zagryzłszy.
Prałat podszedł skłopotany ku niemu i wskazał mu miejsce po prawicy swéj na kanapie. — Ks. przeor skłonił się i wyszedł. Jakiś czas panowało milczenie.
Prezes zdawał się oczekiwać i namyślać od czego zacznie.
Ścisnął najprzód czule rękę prałata.
— Nie umiem tego wyrazić, rzekł cicho — jakie to dla nas szczęście widzieć tak dostojnego duchownego między nami. Prawdziwy wzór chrześciańskiéj do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.