rzem, żem sam sobie winien, że po kotolicku to grzech a filozoficznie to niegodne tchórzostwo... i tém podobnie. Słowo panu daję, że ja to wiem, słyszałem, rozumiem wszystko — ale, mój szanowny wybawco a raczéj kacie, boś mnie skazał na nowe, głupie życie... są chwile zwątpienia i tchórzostwa. Na to nie ma rady! Są ludzie jak ja... głupi, nieudolni, występni... Cóż na to poradzisz?
Służącą przyniosła z wielkim pospiechem kawę, bułki, dzbanek mleka i karafeczkę rumu. Pożądliwe oko bladego chłopca zwróciło się na te przybory do jadła i zamilkł. Mimowolnie rękę wyciągnął drżącą i pochwycił bułkę.
— Czekaj — odbierając mu ją zawołał stary — bułki świeże a żołądek wygłodzony to choroba lub śmierć — napij się mleka z kroplą rumu lub kawy — bułka niech ostygnie.
Z troskliwością niańki zajął się stary profesor ocalonym, który milczał patrząc na przygotowania a dorwawszy się szklanki mleka z rumem, chciwie jednym tchem ją wychylił i opróżnioną podał do nalania z błagającym ruchem ręki i wejrzeniem.
— Zaczekajmy trochę — rzekł profesor.
Nieznajomy westchnął i posłuszny postawił szklankę. Potem podparł się na łokciu i zadumał; popatrzał na swoje ubranie, dziurawe buty, zdarty kapelusz i westchnął. Profesor śledził wszystkie jego ruchy; poczciwe człeczysko choć ciekawy, oderwał się wprędce od tego zajęcia i począł mu kawę nalewać. Spróbował bułki świeżéj, czy dosyć przestygła, aby ją bez niebezpieczeństwa wygłodzony żołądek mógł znieść, i przysunął mu filiżankę z kawą. Troskliwość ta ojcowska nie uszła choć roztargnionego oka nieznajomego, w milczeniu pochwycił rękę profesora i uścisnął ją, łza mu się zakręciła w oku.... Otarł ja żywo ręką i zaczął się śmiać... jakby dziwując temu, od dawna niewidzianemu, gościowi.
O białym dniu człowiek ten wydawał się dziwniéj, inaczéj niż w lesie pod dębem, na którym się chciał obwiesić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.