— O pani, nie ma dnia, żebyśmy się o to nie pokłócili. Co z tego? — kryje się przedemną a źle czyni....
I płakała Elżusia. Doktorowa uściskała ją uspokajając.
— Czyń ty swój obowiązek — czyń co tylko w twojéj mocy, nad siły Bóg nie wymaga.
— A! byle on dzieci i mnie nie karał za niego...
— Bóg jest sprawiedliwy! westchnęła doktorowa, uspokój się....
Elżusia łez wstrzymać nie mogła....
— On to może robi z wielkiego przywiązania do dzieci, odezwała się po chwili — ale zawsze co grzech, to grzech.
— Niech pani mnie z tajemnicy nie wyda — proszę a błagam, poczęła po chwilce, rozwijając powoli pod chustką przyniesiony paczek obwinięty w bieliznę. U nas w szpitalu różni ludzie przybywają i umierają. — Jest tam dozór, ale to trudno upilnować. Dopatrzyłam, że mój mąż po jednym chorym zabrał papiery — zlękłam się bardzo i musiałam je odkraść, żeby się to czasem na złe nie obróciło — i oto je do pani przyniosłam, niech pani rozpatrzy.
To mówiąc dobyła zbrukanych papierów wiązkę i położyła je przed gospodynią.
Doktorowa wstała zmięszana nieco, lecz nie mogła odmówić wezwaniu.
Wzięła więc papiery, zrazu obojętnie spoglądając na nie. — lecz po chwili aż krzyknęła z radości.
— A! to cię Pan Bóg natchnął, kobieto! — zawołała — żeś je tu do mnie przyniosła.
Elżusi aż oczy zabłyszczały.
— Ocalisz może cześć i życie ludziom poczciwym... lecz przy kimże papiery te znaleźć się mogły?
— Tego ja nie wiem — zamyślając się odpowiedziała kobieta — zdaje mi się, że przy starym jakimś ubogim, którego z gościńca chorego do szpitala przywieźli....
— Żyje on? — żywo zawołała doktorowa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.