ce ochłonął, — twarz okryła mu się bladością śmiertelną....
— To nie może być! zawołał.
— Tak jest! zimno mówiła doktorowa. Nim papiery tu doszły do mnie, były w rękach innych, są uznane za ważne.
Co mam z niemi zrobić? powtarzam.
— Co zrobić? krzyknął prezes rozgniewany, — spalić te fałszowane dokumenta! To robota intrygantów, nieprzyjaciół, zawistnych mi ludzi. To cała sieć osnuta do koła mnie, aby człowieka prawego obalić, aby splamić rodzinę, wydrzeć majątek. — To infamia!
Papiery! dodał — czemuż się one dopiero teraz — i zkad zjawiają? Jaką drogą doszły do pani?
— Zdaje mi się, że stary Murmiński umarł tu w szpitalu...
Prezes drgnął nieznacznie.
— Stary Murmiński! imaginacja! intryga! wszystko intryga! — wszystko intryga! — Fałszerstwa.... Wiadomo, jak we Włoszech łatwo jest podrobić co się podoba. Sprowadzili aż z tamtąd na mnie i ks. Salvianiego, dobrodusznego starca, który pamięć stracił — i — jak widzę, papiery....
— Papiery! powtórzył z oburzeniem — rób z niemi pani co zechcesz! proszę! Każcie je położyć na rynku, ogłoście przy trąbach — mnie to wszystko jedno, ja honoru domu i pamięci matki bronić będę do ostatka.
Doktorowa pobladła.
— A jeśli papiery są prawdziwe! spytała.
— Prawdziwe być nie mogą! to podłe roboty wydrwigroszów!
— Wolisz więc, aby na pamięci matki ciężało podejrzenie stósunkow nieślubnych niż ślub i pożycie z uczciwym człowiekiem.
— Z uczciwym? z łajdakiem! z intrygantem — zawołał prezes unosząc się. — Zkąd pani masz te papiery? pokaż mi pani te fałszerstwa...
— Gdy trochę ochłoniesz, panie prezesie, bardzo chętnie ci je pokażę, odpowiedziała doktorowa, w téj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.