jami! ale pomyśl że pani, rozbierz całą tę historję i obrachuj a osądź czy nie mam prawa się oburzać!! — Matka nieboszczka przyjmuje dla mnie nauczyciela, człowiek ten wchodzi do naszego domu... ogląda się, że bezbronną znalazł w nim kobietę, liczy że ją grając sentymenta wielkie za serce pochwyci... pochlebia, płaszczy się... wciska, zyskuje zaufanie by go nadużył... Oto smutne dzieje naszego domu... Narzucają nam potém jakiś fikcyjny ślub, jakieś dziecko podrzutka...
— Ależ zlituj się — przypomnij jak go twa matka kochała?
— Co to dowodzi? zawołał prezes — przywiązała się do sieroty.
Znużony mówiąc rzucił się na kanapę i podparł na ręku...
— Nie — dodał — niech mnie szkalują, niech dowodzą, niech procesują — będę się bronił do ostatniego...
— Nikt przecie procesować cię nie myśli...
— Gdzież są te papiery? oglądając się w koło mówił daléj i jak one do rąk pani doszły? Sama pani mówisz że człowiek ten zmarł w szpitalu, któż śmiał je wziąć ztamtąd!
— A któż ci mówi, że on ich wprzódy nikomu nie powierzył...
Prezes się tak zapomniał, tak niesłychanie był zburzony, iż bez zastanowienia wyszło mu z ust...
— Jak to mógł uczynić, kiedym zakazał, żeby żywa dusza przystępu doń nie miała...
Jeszcze nie dokończył, gdy zmiarkowawszy, iż te słowa były zeznaniem straszliwie go kompromitującém, zaczerwienił się cały i rozśmiał patrząc dziko na doktorową, która ręce załamała i zbladła.
Więc wiedziałeś o nim, że był w szpitalu!
— Ja nie wiem, co plotę — poprawił, się prezes gniewnie — chciałem powiedzieć, żeśmy ogólny rozkaz wydali, aby chorym nie wolno było komunikować się z przychodzącymi. Jest to prawo ogólne... Często chorym krewni przynoszą rzeczy szkodliwe...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.