Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

profesor. Z książkami po prałacie, które ja kupiłem, doszedł do rąk moich i dopiero wczoraj go znalazłem.
Głośniéjszym jeszcze śmiechem powitał to prezes.
— Doskonale — tylko trochę niezręcznie! zawołał. I któż to waszym bredniom uwierzy! Za kogóż ludzi macie... intryganci...fałszerze... i ty — stary.
— Za pozwoleniem — wtrącił profesor — ja o zarzut fałszerstwa do sądu pozwę.
— Gdzież te wasze legaty imaginacyjne? Gdzie? to paszkwil tylko ten inserat — wołał prezes — gdzież ten legat?
— Za pozwoleniem, ukłonił się z uśmiechem Kudełka; choć u mnie się na kominku nie pali, lecz cudzém doświadczeniem nauczony, nie mam ochoty zdawać się na dyskrecję Jaśnie Wielmożnego pana. Legat okaże się w swoim czasie.
Krew wystąpiła na twarz dostojnemu panu, popatrzał z góry na małego profesorzynę, który śmiał mu stawić czoło — i począł z innego tonu...
— Panie profesorze, rzekł, ani to jego wiekowi, ani powołaniu właściwém nie jest leść w brudne takie intrygi. Życzę mu, jeśli spokój miły — rzuć to i nie bądź narzędziem ludzi podłych... których ja wcale się nie lękam.
— Pan prezes znasz mnie od lat wielu — odezwał się stary — jestem człowiek spokojny, procu negotiis, ale kiedy mnie Opatrzność używa za narzędzie, takiéj wielkiéj pani trudno nie służyć.
— Ale to są kłamstwa oczywiste! Legat! cóż to za legat! Niema go na świecie, chcieliście tylko mnie i matkę oszkalować w interesie... o to wam szło...
— Jeśli pan prezes sądzi, iż ja dotknięty zarzutem tym — odezwał się stary — pójdę zaraz do kantorku, wydobędę kopertę z pięciu pieczęciami i zechcę mu ją pokazać, abyś mi ją tak wyrwał jak doktorowéj — to się mylisz, JWPan. — Nie — choć stary ale tak niedorzeczny nie jestem.
Bystrem okiem pełném jadu zmierzył go prezes.
— Będę zmuszony prawnie się upomnieć o potwarz... o paszkwil... zawołał groźno.