Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem od tego — odpowiem i obronię się rzekł profesor.
— Przypuściwszy nawet że coś egzystuje, w chwili gorączki niedorzecznie i nieprzytomnie lub figurycznie zapisanego... mówił dostojny pan — cóż z tego? łajdak ten nie żyje, to jawna rzecz, a sukcesorem ja jestem...
— To sąd rozstrzygnie — dodał Kudełka — nie moja rzecz — nie moja!!
— Powiesz, że mi gdzieś złożył? tu? w sądzie?
— Nie mam obowiązku, zdaje mi się, zdawać panu rachunku — odpowiem przed sądem...
— Stary głowę stracił! w piętkę gonisz! trzęsąc się dodał prezes — z tobą nie ma co gadać.
Kudełka otworzył drzwi i skłonił się.
— Jeszcze raz po ludzku mówmy, — zapierając drzwi silnie krzyknął prezes — masz kopertę jaką?
— Mam...
— Moja matka, w ostatnich chwilach była skutkiem newralgji często pomieszana na umyśle — to wszystkim wiadomo. Kochała do zbytku tego gałgana, mogła mu z czułości dać nazwisko dziecka... to nic nie dowodzi. W takim stanie w jakim ś. p. matka moja schodziła ze świata, czynności żadne nie są ważne. Gdybyś miał sumienie.
— Panie prezesie, przerwał Kudełka, — to rzecz sądu nie moja rozstrzygać. Jeszcze prezes stał, bełkotał, ociągał się, sam wreszcie nie wiedział jak sobie począć z upartym starym.
Zmierzył go parę razy od stóp do głów — mrucząc...
— Jeśli się nie zgłosi to znać nie żyje, dodał — a w takim razie — ja opozycję kładę... aby mi ten falsyfikat był oddany. Panowie przerachowaliście się — dodał śmiejąc...
Kłaniam uniżenie.
— Ja także! rzekł Kudełka i za odchodzącym drzwi zamknął.
Smutne to było życie téj istoty, która chwilkę błyszczała na wielkim i płochym świecie, skosztowała jego