chodząca piękna Żulietta, która nic o gościu nie wiedziała — zaprosiła ich z sobą do salonu...
W téj saméj chwili, w kamienicy nad profesorem Kudełką, Teodor przechadzał się głęboko myśląc nad sobą i swoją przyszłością. —
Każde zbliżenie do Toli, rozbudzało w nim dawną dla niéj miłość. Jako syn pani prezesowéj mógł mieć jakąś nadzieję, że Tola nim nie pogardzi, widział w oczach jéj jeśli nie miłość to litość i współczucie — jako sierota bez nazwiska, nie mógł myślą nawet sięgnąć ku niéj. —
Po cóż się było łudzić? na co nadzieją próżno serce rozkołysać, aby potém więcéj cierpiało? — Uchodzić, skryć się, szukać gdzieś nowego życia, ludzi nowych — pracy coby dała zapomnienie — było jedynym ratunkiem. —
A na myśl dobrowolnego rozstania — smutek ogarniał. Raz już je był przebolał i drugi, jeszcze i znowu odżywioną ranę goić... sił prawie brakło. Walczył z sobą. — Była to jedna z tych chwil życia, w których dusza w istocie smutną jest aż — do śmierci. —
Tylko obowiązek mężczyzny, godność męzka zmuszała go — stawić czoło nowéj próbie.
— Uciekać, tak — uciekać trzeba ztąd — lecz nie bez pożegnania. — Na wieki już pożegnać się muszę — czemuż słodyczy i żółci téj chwili nie mógłbym skosztować?...
Chciał już wychodzić z izdebki, nie wiedząc dobrze dokąd pójdzie, gdy przez wolno otwierające drzwi wsunął się Kudełka...
— Co ty tu tak sumujesz? czy ci jeszcze na świecie źle? hę? zapytał.
— Zgadliście...
— Zkadże to? prezes cię tam skonwinkował słyszę? hę? czém... nie posądzam, dodał Kudełka — nie chcę przypuszczać, żeby dokument, o którym wiem od doktorowéj, że ci go odczytano — był fałszywy... ale... mam co do niego, grubą, grubą wątpliwość? —
— Jaką? zapytał Teodor.
— W mieście sekretu utrzymać trudno — mówił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.