Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

obojętnych rozmowa się nie kleiła. Gospodyni zabawiała ich jak umiała i mogła — ale i jéj saméj w przewidywaniu nowych komplikacji, nowej burzy i zawikłań nie było wesoło.
Nie mogła przypuścić już — po uczynionych doświadczeniach smutnych, ażeby prezes dał się złamać i zwyciężyć, spoglądała więc na Murmińskiego jak na nieszczęśliwą ofiarę.
Po obiedzie spoglądano na zegar niespokojnie... Nadeszła godzina naznaczona... Prezes, jak zwykle był punktualnym. Po chodzie mierzonym od przedpokoju poznać go było można. — Wszedł z powagą i pewnością siebie, jakby do izby sądowéj, nieco z góry spoglądając na przytomnych. W głębokiém milczeniu powitano go ukłonami z daleka. — Gospodyni zaledwie pozdrowiwszy go, wyśliznęła się szybko ażeby nie przedłużać przykrego oczekiwa nia eny,sc która była nieuchronną.
Po wyjściu jéj, prezes, także się zdając spieszyć, spojrzał na własny zegarek niecierpliwie i dobył papieru z kieszeni.
Ręka mu się widocznie trzęsła, twarz jednak zachowała wyraz spokojny — okryła się tylko bladością.
— Przepraszam panów za mój pośpiech, począł sucho i niemal urzędowym tonem zwierzchnika, który powołuje podwładnych do roboty. — Nie mamy wiele do czynienia, oto jest ów żądany oryginalny dokument...
Papier, mówiąc to, rozłożył na stole.
Kudełka pierwszy, bliżéj stojąc, przystąpił i wziął go w ręce.
Czytał powoli i rozważnie — Murmiński nie zbliżając się nawet, stał z boku obojętny. Staruszek kręcił dobytą lupą, dobierał światła, przebiegał oczyma papier z góry w dół, z dołu wracając do góry, co jakoś niecierpliwiło dostojnego pana.
— Przepraszam — za pozwoleniem, odezwał się, ciągle trzymając papier. — Jest to więc dokument