Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — pani — miewam nawet listy.
— A jechać ci zakazano — czy co?
— Nie śmiem — posądzonoby mnie u zbytnią niecierpliwość.
— A no, rób że już sobie co chcesz — z niecierpliwością dokończyła doktorowa — słyszeć o was nie chcę!
W tydzień potém zjawił się Teodor, ale z bardzo wesołém obliczem na progu pani doktorowéj.
— A! znowu waćpan w mieście?
— Po drodze — łaskawa pani — jadę...
— Dokąd że?
— Pozwolono mi naostatek do Neapolu gonić! zawołał ucieszony — pędzę więc na złamanie karku i sadzę, że trzeciego dnia tam będę.
Zatrzymać go już nie mogła ani godziny doktorowa — tak się spieszył, aby pierwszego odchodzącego pociągu nie stracić.
— Najpiękniéjsze ukłony Toli — dodała ściskając jego rękę — i powiedz ode mnie, że się nawet prezesowéj wyprzedzić dała, choć tamta miała żałobę i srogi żal do przenoszenia, a w tych dniach idzie za mąż za pułkownika. Czasby więc, aby i ona się rozmyśliła.
Prezesowa miała z pięciu pretendentów do wyboru, między nimi byli chłopcy młodzi i śliczni, jak z igły; rozumna kobieta wzięła starszego adoratora, który się szczęściem domowém zadowolni i — do wspólnéj skarbony przynosi z piękném imieniem najmniéj piętnaście tysięcy talarów dochodu. — Jest za co siwiejące trochę włosy poczernić.
Teodor wyjechał.
Doktorowa zapomniała trochę o obojgu, gdy pocztą odebrała list bardzo pięknie sztychowany oznajmujący urzędownie, iż ślub w Neapolu u św. Kajetana się odbył. Tola dołożyła kilka słów oznajmujących, że w Castellamare przebędą jeszcze parę miesięcy nim do kraju powrócą.
Pod cieniami więc starych tych kasztanów, na zgliszczach Stabii, w ciszy uroczystéj przerywanéj tylko szumem fali rozbijającéj się gdzieś o nadbrzeżne