— Jesteś stare dziecko, mój profesorze. Zkąd ci tak nagła mogła przyjść ciekawość? Ten Todzio był podobno w ostatnich... ruchach... potém się okrutnie zaawanturował... Prezesowa czując swój zgon kazała go powołać.., ale go znaleść nie mogli... Prezes go znieść nie może...
— Ja pytam pani dobrodziejki — czy na nim cięży jako plama, dodał stary.
Znowu doktorowa ruszyła ramionami.
— O żadnéj plamie nie wiem... ale wiem, że go tu nie cierpią, że tu jego nazwiska wspomnieć nie wolno, że prezes się rumieni z gniewu, gdy kto go przypomni... Człowiek tak wytrawny... a w tym jednym razie opuszcza go zwykła powaga... coś więc być musi...
Prezesowa nie przyznając się, ażeby co wiedziała, uśmiechała się ironicznie, dziwnie jakby tylko nie chciała lub powiedzieć nic — nie mogła, poczciwy Kudełka nic nie rozumiał.
— Moja mościa dobrodziejko, odezwał się po długim namyśle — przecież mnie nie zabiją, gdy spytam a zapytać muszę, bo — bo mnie los tego chłopca obchodzi.
— Chłopiec ten, żywiéj poczęła pani — wedle wszelkiego podobieństwa nawet już pewno nie żyje... Przybył tu na chwilę po zgonie swéj opiekunki... nie wiem co wówczas między nim a prezesem zaszło...
Poprawiła się zaraz pospiesznie.
— Nie wiem nawet czy co zaszło — nic niewiem... ale znikł... powiadają że czy do Jndji czy do Chin się najął na statku i jak w wodę wpadł...
Nastąpiło milczenie długie — profesor się zamyślił, lecz odzyskał zwykły swój spokój i równowagę ducha. Doktorowa która ciągle się przypatrywała, dostrzegła, że mu się twarz rozjaśniała.
— A więc złego o nim nie ma nic — dodał — to chwała Bogu! Chwała Bogu...
— Cóż on cię obchodzi! spytała schylając się stara... czy cię doszły jakie o nim wiadomości?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.