Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

słyszawszy dzwonienie, nie wpadł zaperzony.... Spojrzał na prałata, na którego twarz wystąpił niezwykły rumieniec i, załamując ręce, przypadł ku niemu.
— Co takiego? co Jegomości jest?
Ksiądz Jeremi osunął się na fotel bezsilny i zrazu odpowiedzieć nie mógł. Po chwili jakby sam do siebie począł niewyraźnie.
— Blizko dziewięćdziesięciu! tak! nie ma co czekać. Ostatnia godzina przyjść może — jako złodziej. Grzechby był...tak....
— Co Jegomości jest? dobijał się Paweł.
— Ale nic, nic — oprzytomniając zawołał ks. Jeremi. Gdzieżeś ty się podział?
Sługa zmilczał.
— Słuchaj, idź mi... zaraz, zaraz sprowadź do mnie....
Tu zatrzymał się długo, nie był znać pewnym, kogo żądał czy mu nazwisko wyszło z pamięci. Usta się poruszały a ręka zdawała przeczyć ruchami temu, co one miały powiedzieć.
— Poproś do mnie... poproś.
— Kogo? zapytał Paweł.
— Kogo? kogo? proś... poczciwego jakiego, najpoczciwszego... zacnego... proś mi takiego kogoś, coby nie zdradził.
Paweł popatrzył na swojego pana. Wyrazy te widocznie prałat wymówił nie już z braku pamięci lub zastanowienia, lecz chciał znać zdać się jakby na los ślepy na rozsądek Pawła, przez któryby przemówił doń głos ogółu, nie chcąc sam czynić wyboru.
— Najpoczciwszego — powtórzył sługa — to chyba księdza Strużkę.
Nastąpiło długie milczenie — prałat się zadumał.
— Tak, najpoczciwszy jest, ale najsłabszy z ludzi — dodał szybko. Poproś więc księdza Strużkę.
— Zaraz? czy zaraz?
— Natychmiast — rzekł głosem drżącym prałat. — Któż wie, ja dziś jeszcze po tém wzruszeniu umrzeć mogę....Idź...proś go.
Paweł zawinął się i wybiegł z pokoju.