Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

mążpójściu, że ono zostało tajemnicą na zawsze. — Uległa biedna niewiasta naleganiu ludzi próżnych i sumienie dumie swéj poświęcić gotowych, lecz w godzinie zgonu — przyszła skrucha...
Za cóż dziecię cierpieć miało? Biedna niewiasta powierzyła mi dowody swojego powtórnego zamężcia, metrykę dziecięcia i fundusz mu przeznaczony. Miałem zleconém wynaleść tego chłopaka a dziś już mężczyznę i na jego ręce złożyć mój depozyt...
Odetchnął prałat. — Tymczasem zginął mi ów poszukiwany... jam niedołężny, szukałem go na wszystkie strony i znaleźć dotąd nie mogłem. Utrudniała to familia nieboszczki, która się czegoś domyślała i chciała przeszkodzić... chciała nawet papiery odemnie uzyskać.
— Aleś ich nie dał! przerwał ks. Strużka...
— Nawet dobrze o nich nie wiedzą — mówił dalej prałat. — Na mnie lada godzina śmierć przyjść może... nuż te papiery i pieniądze... zawieruszą się, przepadną!
— To prawda... to prawda — począł zamyślony kanonik, który już na krześle usiedzieć nie mogąc, chodził założywszy ręce na krzyże — ale, mój księże prałacie, byłbym człowiekiem bez sumienia, gdybym się podjął sprawy, którą popsuć tylko mogę... Delikatny interes na moje niedźwiedzie łapy... Mniéj więcéj wyrozumiałem, o co idzie, czego potrzeba — to nie moja rzecz...
— Ale nuż na mnie nieszczęście..?
— Mamy ludzi uczciwych przecie — a nie koniecznie duchownego potrzeba, mówił ks. Strużka — ja pomyślę nad człowiekiem...
Prałat stęknął.
— Mówisz: pomyślę — ale czasu do stracenia nie ma — począł błagająco. — Idź, weź kapelusz... ruszaj na miasto, wybierz kogoś, za kogobyś mógł ręczyć, niech ja z rąk zdam. — Spokojniejszy będę... Czuję się nie dobrze...
— Ależ ks. prałat dziś daleko jesteś lepiéj niż zwykle... tyle siły, tyle życia...