wiwszy sobie dwór z ogrodem — najęła w mieście lokal wygodny i prowadziła życie swobodne — spokojne... nie wiele widując ludzi — a od napaści świata, języków i głupich konkurentów broniąc się tak dzielnie, iż w końcu nikt jéj zaczepić nie śmiał. Była to — hic mulier....
Nie wahała się prawdy powiedzieć, ani obyczajowi złemu sprzeciwić, ani postąpić po swéj myśli choćby inni szli drogą przeciwną.
Nie lubiła świata, ale nie stroniła od niego. — Czytała wiele, a że książki i zajęcie rozmaitemi dobroczynnemi stowarzyszeniami nie starczyło dla zapełnienia czasu, niekiedy u siebie przyjmowała ludzi poważnych. Tylko gdy który zachęcony a uwiedziony jéj poufałością, zaczynał marzyć o konkurencji, wdowa mu dawała surową, i stanowczą odprawę, by czasu nadaremnie nie tracił.
Śmiano się z niéj, że niekiedy obdarte dzieci uliczne bułkami i ciastem zwabiała do siebie i sadzała gwałtem do elementarza, że miała protegowanych ubogich, którzy jéj dobroci nadużywali, a których ona starała się powoli wdrażać do pracy... Miała i inne tego rodzaju fantazje... a w dodatku lubiła bardzo kwiaty...
W domu pani doktorowéj zamożnie było, dostatnio ale nie pysznie... Zielono po pokojach od wazonów, książek dosyć. Salon z fortepianem, elegancji żadnéj... Ci co tam na obiadach bywali skarżyli się, że stół był po prostéj kucharce, zdrowy może ale bardzo nie wykwintny.
Profesor Kudełka tak rzadko tu bywał jak gdzie indziéj. — Dla niego samo imie salonu miało w sobie coś przerażającego... Salon wymagał fraka, a profesor nienawidził tego ubrania i wszystkiego co idzie z niem, a co swobodę człowieka krępuje.
Wszedł więc w to państwo Flory dosyć zakłopotany, choć ubiór go już nie trwożył. W progu drugiego pokoju spotkała go doktorowa podając mu rękę, którą stary wedle dawnego obyczaju, ucałował...
— Kochany mój profesorze, rzekła śmiejąc się —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.