Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

ło. Dla tego wyjeżdżam tak często za granicę, bo mnie w domu spokoju nie dają. Czasem radabym, żeby się wieść rozeszła, iż straciłam majątek; w ten czas, ręczę ci, daliby mi pokój i niktby się już nie zgłosił.
— Jesteś niesprawiedliwą — dodała gospodyni — z tych co się o ciebie starali... wiem przynajmniéj jednego, który nie myślał o majątku.
— Jednego? kogo? marszcząc brwi spytała Juno.
— Nie chcę przypominać go, bo to był człowiek biedny.
— Podniosła głowę doktorowa i jakby wcale z innego tematu i z innego tonu poczęła.
— Nie à propos, nie wiesz téż, moja śliczna, co się stało z Tadziem Murmińskim?
To mówiąc wlepiła w nią oczy, śledząc wrażenie, jakie uczyni wspomnienie tego imienia. Tola pozostała zupełnie spokojną — chociaż znać było, że wielkiéj sile i panowaniu nad sobą winna to była. Zwolna podniosła oczy łzawe jakieś na doktorową i ruszając ramionami rzekła.
— Nic o tym panu nie wiem. Domyślam się, że w nim zapewne chcesz widzieć tego, co nie myślał o majątku, ale też on i o mnie nie myślał. Wierz mi. Trzpiot... głowa zapalona, serce płoche... nie warto mówić o nim.
Znać było, gdy to kończyła drżenie w głosie.
— Nie mogę o nim sądzić, bom go prawie nie znała, jednak są ludzie, co lepiéj o nim trzymają — mówiła spokojnie doktorowa — a wszyscy są tego zdania, że się szalenie w tobie kochał i że rozpacz go w świat popchnęła.
— Rozpacz! poczęła się śmiać Tola... ah! cóż za tragiczne pojęcie lekkomyślnego charakteru.
— Nie znam nieszczęśliwszéj doli nad tą, co go spotkała — odezwała się doktorowa — być w takim domu, u takiego serca, jak prezesowéj prawie synem, dziecięciem, pieszczochem, wychować się w dostatkach i zostać wypchniętym, zapartym, pogardzonym... sierotą i włóczęgą.
— To prawda — odezwała się Tola — położenie