Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

jego było przykre, ale nie przechodziło sił, któremi mężczyzna, godzien tego imienia, do życia uzbroić się powinien. Nie miał siły i odwagi walczyć i wywalczyć sobie to, czego mu odmawiano lub pozbawiono go — uciekł jak tchórz i dziwak. Nie mam szacunku dla człowieka, co nie miał męztwa.
Ale Tolu droga — przerwała doktorowa — jesteś niesprawiedliwa. Onby był walczył, gdyby miał choć tyle gruntu pod stopami, żeby się na nim mógł oprzeć. Prezesowa zmusiła go oddalić się — dla syna, który tego po niéj wymagał. Matce przybranéj odmówić tego nie mógł.
— Ale czyż tak było? i dla czegóż pani kochana tak gorąco bierzesz jego obronę?
Doktorowa zamilkła na chwilę.
— Że tak było, tegom pewna, a biorę go w obronę, bo mnie najmocniéj boli, gdy człowieka potępiają niesłusznie.
Tola popatrzyła na nią długo i chcąc znać przerwać rozmowę wstała oglądać kwiatki, ale przechodząc około doktorowéj, nie wiedzieć zkąd i dla czego chwyciła jéj rękę i milcząc uścisnęła ją gorąco.
Mówiono o rzeczach obojętnych.
— Zabawisz tu długo? zapytała gospodyni.
— Parę tygodni, odparła Tola....
— Parę tygodni! I jakże uniknąć potrafisz spotkania z prezesem, dla którego jeszcze jesteś niebezpieczną i prezesową, która się rumieni cała, gdy nazwisko twe posłyszy?
— Nie myślę ich unikać wcale — obojętnie rzekła Tola — prezesa nie widzę nawet, gdy go spotykam... a prezesowa zbyt jest dobrze wychowaną osoba, ażeby mi swe nieukontentowanie okazać mogła.... To prawda, że oboje, szczególniéj on — przykre na mnie czyni wrażenie... przepraszam — wszak krewni?
— Żulietta... ale nie biorę tak do serca jéj rumieńców....
Znowu oglądały kwiatki i wróciły na kanapę.... Tola była widocznie zasmuconą.... Po różnych kom-