Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

ki wasze — mojém zdaniem masz pewne obowiązki dla tego wychowańca twéj matki... a łatwo, bardzo łatwo pewnemi względami mógłbyś go sobie pozyskać!
— Ja! jego! chcieć sobie pozyskać? z gorzkim ironji wybuchem wołał gospodarz. — Pani chyba nie znasz lub z umysłu nie chcesz zrozumieć mojego położenia... Muszę więc z nią mówić otwarciéj, niżbym chciał, niżby należało... Jesteś pani naszą krewną, a i to wkłada na nią pewne obowiązki... Czy pani wie co z tego ukuto, że zacna, czcigodna matka moja wzięła dziecię guwernera na wychowanie?? — Rozpuszczono wieść, że za niego wyszła, że była jego żoną, i że p. Teodor ów... był jéj synem, a moim przyrodnim bratem, że ja wiedząc o tém pokrzywdziłem go na majątku, żem dowody jego pochodzenia zniszczył...
Doktorowa słuchając ruszała ramionami i uparcie patrzała mu w oczy.
— A to wszystko — spytała zimno i badawczym ścigając go wzrokiem — było naturalnie bajką i wymysłem?
Pytanie tak wprost rzucone z rodzajem wątpliwości poruszyło prezesa.
— Znałaś pani moją matkę — zawołał — kobieta jak ona nie potrzebowała i nie mogła się taić z tém co czyniła... Ale miała chorobliwą czułość, słabość nie wytłumaczoną dla tego... dla tego trutnia — dodał gospodarz... a on ją umiał wyzyskać... i dziś nie bez celu się tu zjawił zapewne... chce mnie zmusić do ofiar, chce mnie obedrzeć...
— Mnie się nie zdaje, żeby miał tę myśl — przerwała kuzynka... mylisz się. — Gdzież się ten człowiek ma podziać? tu się wychował, tu źródło — jest rzeczą naturalną, że tu szuka przytułku i pracy. Profesor Kudełka, który się nim zajmuje, mówił mi, że mimo nieszczęść, jakich doznał i złamania na duszy i ciele, człowiek jest zdolny, a bierze się do pracy gorąco...
Śmiech dziwny, szyderski prezesa rozległ się aż nadto głośno po sali.
— On, do pracy!! I pani temu wierzysz! Ten