To mówiąc, skłonił się z przesadzoném uszanowaniem i powoli odszedł. Doktorowa z równie karykaturalną powagą nizki oddała mu ukłon.
Weszła potém na chwilkę do saloniku, w którym brzmiała muzyka... postała przy progu i nieznacznie, jakby przechadzając się zmierzyła ku drzwiom. Prezes, który zdala widział ten manewr doskonale, znać rozmyślił, ochłonął i nie dając jéj wymknąć się z salonu, pospieszył ku niéj. — Już u progu chwycił ją za rękę.
— Kochana kuzynko — szepnął jej wzruszony — nie odchódź pod wrażeniem téj rozmowy, dwa słowa jeszcze.... Jesteśmy krewni... widzę, żeś pani usposobiona zbyt litościwie dla osób, które mnie zawsze prawie nienawiść i otwartą niechęć okazywały. Nie łącz się pani z niemi, nie chcę w niéj mieć także nieprzyjaciółki.
— Mylisz się, panie prezesie, odpowiedziała doktorowa... nie macie oboje pewnie życzliwszego serca dla siebie nad moje. Mais je n’épouse jamais, quand même, spraw ani familijnych, ani przyjaciół — staram się je poznać, zgłębić — i kieruję się mojém własném przekonaniem. A przekonanie to dyktuje mi radę i życzenie, abyś był dla nieszczęśliwego względniejszym.
— Wierzę, iż to życzenie pochodzi z najlepszego serca — lecz zarazem przekonywa mnie, że pani nie znasz mojego położenia, ani przeszłości.... Ten człowiek...
Doktorowa zbliżyła się do ucha:
— Gniew twój prezesie dałby mi do myślenia — żeś mu jeszcze Toli nie darował. Jeśli kochasz Żulietę, możeszże na to tak być czułym?
— Cóż za przypuszczenie!
Doktorowa śmiejąc się pogroziła mu na nosie, dygnęła i szybko wyszła.
W przedpokoju, dokąd ją grzeczny gospodarz przeprowadzał, spojrzała na zegar... nie było jeszcze dziesiątéj, cicho coś szepnęła służącemu i powóz potoczył
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.