Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

niła się, obowiązki przyszły nowe, od których się wyzwolić nie może.
Westchnął wojewoda i długa chwila milczenia nastąpiła potem. Zachmurzył się i Dzieduszycki, jaśniej przejrzawszy, ale pierwszy potem usta otworzył:
— Panie wojewodo, bądź co bądź, nam już nie utyskiwać trzeba, lecz myśleć o tem, jak złemu zapobiedz.
Jabłonowski spuścił ręce, jakby bezsilne.
— Macie słuszność. Zbolałe serce tylko otworzyłem przed wami — dodał — a wierzcie mi, żem nikomu więcej do niego nie dał zajrzeć. Macie słuszność, że popełniamy błąd, przyznając się do niego, gdy się go nie usiłuje naprawić, na nic się lamenty nie zdały. My, cośmy sądzili, że temu panu pomagać tylko będziemy obowiązani, niestety, podobno z nim wkrótce do walki stanąć budziemy musieli.
— Nie wzdrygniemy się przed nią — odparł mężnie starosta, — Do tegośmy niestety wdrożeni i nawykli.
— Ale tu o szkopuł rozbić się łatwo — dodał wojewoda — na który w ciągu długich lat natrafialiśmy ciągle... Walka o prawa przechodziła w namiętne rokoszowanie i spiski. Nastawano na życie Batorego, zatruto żywot jego następcy, warcholono za dwu synów jego, zamęczono Wiśniowieckiego, znękano Sobieskiego i toż samoby miało się powtórzyć znowu?
Dzieduszycki się podniósł z siedzenia.
— Sądzę — odezwał się weselej — że da-li Bóg, nie przyjdzie do tego! Zawczasu tylko należy mu dać uczuć, że poprawy Rzeczpospolitej żądamy, ale wywrotu jej nie dopuścimy.
I po chwili dodał starosta.
— Mielibyśmy się nlęknąć ośmiu tysięcy sasów, których wpuścimy do kraju?
— Wojska? — rozśmiał się smutnie Jabłonowski. — Ja wojska się wcale nie lękam, boję się czegoś innego... tych ludzi dla prywaty gotowych na wszyst-