Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

ko, którzy królowi służyć będą tak w przyszłości, jak mu teraz posługiwali.
— Większość przecież uczciwa — dodał Dzieduszycki.
— Tak, ale uczciwi są to ludzie spokojni, którzy nie radzi krzyczeć i podnosić wrzawę, a szyby w oknach wybijać. Mniejszości burzliwe wszędzie górą.
To mówiąc i jakby już syt był własnych smutnych wieszczb i przeczuć, wojewoda zbliżył się do stolika, wziął w ręce jakąś książkę, rzucił oczyma na nią i, zwracając się do starosty, zapytał:
— Nie wiecie o czem nowem od Łowicza?
— Od Prymasa — podchwycił starosta — wiem o tem, co i dla was nowością nie będzie, że Radziejowski, choć się dotąd trzyma uparcie Contiego, bodaj dla tego to czyni, aby drożej się sprzedał.
Wojewoda dał znak potwierdzający.
— A o Contim co słychać?
— Płynie do nas to pewna — mówił starosta — ale siły znacznej sobą nie prowadzi, a tu jej zebranej na przyjęcie nie znajdzie. Nifallor rachuje na to, że dosyć mu się pokazać, aby za nim poszły zbrojne rzesze, a my, my wielce wątpimy o tem.
— Gorzej, bośmy pewni, że garść się może znajdzie tych, co swe wrota na polu pod Wolą orężem popierać gotowi. Wojna domowa... najstraszniejsza klęska, jaka może kraj dotknąć... rokosze.
Dla tego my nietylko przy Auguście stać musimy, ale mu jednać nowych przyjaciół... to w istocie zadanie obecnej godziny, a jutro Deus scit et Deus providebit!
Na tem skończyła się rozmowa de publicis, a Jabłonowskiemu zrzuciwszy ciężar z serca lżej się jakoś zrobiło. Nie długo jednak rozchmurzonym pozostał, brwi mu się najeżyły i twarz posmutniała.
— Wiecie o tem — rzekł — że ten Elekt jadący na koronację, nie mógł się bez tego obejść, aby z sobą nie wlec jakiejś niemkini, pani Dufeki, która jawnie