Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

rezyduje w Łobzowie i wygląda jak wielka pani, a zowią ją hrabiną? Służba zaś jego niepoczciwa już tu po Krakowie lata polując na twarzyczki i miłośnice dla pana, któremu coraz coś świeżego potrzeba.
Proh pudor — odparł marszcząc się starosta — ale nie są-ż to wymysły i potwarze?
— Nie — rzekł wojewoda — są to sromotne początki tego co nas czeka. Nie damy mu potem złamać ustaw naszych, ale cóż to pomoże, gdy rodzinę nam zarazi rozpustą, a ze świętych niewiast naszych porobi tobie nałożnice. Ognisko domowe zburzy... co nam pozostanie?
Milczał starosta, spuścił głowę i wzdychał, dopiero po długiej chwili rozmysłu, wyrwało mu się:
— Nie może to być, nie może! zaraza ta nas nie imie. Nie wierzę! nie przypuszczam, nie boję się. Niewiasta nasza zbyt czystą jest i świętą. Matki nasze zbyt pobożne.
I silną pięścią uderzył w stół, a oburzenie to, widząc wojewoda, porwał go w ramiona i serdecznie uścisnął. Obu im łzy na powiekach stanęły.
Jabłonowski się rozweselił znowu, a że godzina wieczerzy nadchodziła, klasnął na sługi aby ją podawano, zaprosiwszy Dzieduszyckiego.
— Na zamek dziś nie pójdę, jutro się będę musiał wytłumaczyć chorobą — rzekł — ale pijatyki, jaka tam wczoraj była i dziś się powtórzy, nie znoszę, a nawet patrzeć na nią mam obrzydzenie.
Przy wieczerzy, choć wojewoda rad był rozmowę odwrócić od tego, co umysł jego zajmowało, jemu i staroście zarówno przychodziło to z trudnością i mimowoli najmniejsze słówko napowrót ją do króla i bieżących spraw ciągnęło.
Dla Jabłonowskiego był on niepokojącą zagadką, której coraz nowe strony się ukazywały. Obok płochego, rozpasanego i lekkomyślnego człowieka, zdradzał się zuchwałych planów polityk, który obudzał obawę. Wojewoda dostrzegł, iż August po kilkakroć