Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Fleming znalazł to podejrzenie dziwacznem... Ruszył ramionami.
— Tego wcale nie rozumiem i nie widzę najmniejszego powodu do zniechęcenia przeciwko nim, odparł. Nie godzi się im czynić takiej krzywdy.
Król stał patrząc ostro na przyjaciela.
— Przyczyny do posądzenia ich nie mam — rzekł — to prawda, nic im dotąd wyrzucać nie mogę, zgadzam , a pomimo to wszystko, czuję w nich prędzej czy później wrogów moich. Szczególniej wojewoda wołyński, filozof i świętoszek nie podoba mi się...
— Śmieszna rzecz — dodał po chwili — zawsze się obawiałem ludzi, co nie piją, wesołymi być nie umieją, cnotę swą jak płaszcz na ramionach noszą. W Jabłonowskim ja nie widzę nic jasno, zamknięty dla mnie, nigdy ani na chwilę nie otworzył się przedemną.
— Ależ — odparł niecierpliwie Fleming — są natury i temperamenty różne. Ja się przynajmniej w Jabłonowskim nie obawiam zdrajcy.
— To są republikanie — zamknął król.
Z tem samem uczuciem wstrętu, wojewoda z zamku powrócił. Im dłużej był z królem, tem czuł większą do niego odrazę.
Nazajutrz rano już się przygotowania do sejmu koronacyjnego rozpoczynały, które wszystkich pochłonęły. Znaczna część przybyłych, przerażona była tem, że podpisane Pakta Konwenta zginęły. Gdzie się one podziały i jak zaginąć mogły, dojść było niepodobna, najściślejsza inkwizycya nie wykazała uawet jaśniej, w czyje one ręce przeszły po podpisaniu i kto je zatracił.
Nie był to jednak prosty przypadek, tak ja Dębski go podawał... Domyślano się zamiaru jakiejś zmiany w tych punktach, które królowii niewygodne być mogły.
Ze stronnictwa Augnsta nawet, ludzie podnosili