Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

się nim jak drugiemi, strzegąc się wyjawić przed panem, jakich używał narzędzi, a wszystko biorąc na siebie.
I teraz widząc, że królowi szło o to wielce, aby jakiś stosunek z rodziną Prymasa, z Towiańskiemi zawiązać, oświadczył, mając na myśli Witkego, iż znajdzie człowieka, który się tam wcisnąć potrafi.
I gdy tu sejm się miał rozpoczynać, Witke od Mazotina odbierał instrukcje na podróż do Warszawy i Łowicza. Dla niezbyt jeszcze z krajem obznajmionego kupca było to zadanie dosyć trudne, ale Witke wiele sobie ufał i miał odwagę niepospolitą. Może też nowość tej roli, jaką miał odegrywać, pociągała go i nęciła. Miał na myśli zużytkować wreszcie Łukasza Przebora, który mu się już od pierwszej z nim rozmowy niepotrzebnie wyspowiadał. Aby pokryć te roboty pokątne, musiał nareszcie Witke czemś usprawiedliwić swój pobyt w Polsce, a że tu handel napitków i słodyczy mógł iść korzystnie, nie powątpiewał o tem. Godził się na to i Constantini, aby niedaleko zamku gdzieś handel otworzyć, wina sprowadzić i z winiarni zrobić źródło informacji.
Z planami więc gotowemi pożegnawszy Hallerów, wyruszył tym razem sam Witke do Warszawy. Constantini wyprawiając go, dając mu zlecenia, zużytkowawszy już do otwarcia bram zamku krakowskiego, dotąd o żadnem wynagrodzeniu, a nawet o zwróceniu kosztów nie mruknął.
W ogólnych wyrazach mówił o wdzięczności króla, w przyszłości ukazywał świetne widoki, na teraz jednak klepał go po ramieniu tylko, chwalił zręczność i na tem się skończyło.
Witkemu na środkach nie zbywało, był więc cierpliwym, ażby stał się niezbędnie potrzebnym. Nie szło mu o maleńkie zarobki, ale o grubą całej przyszłości rachubę.
Z głową pełną rojeń sunął się do Warszawy. Na ostatnim popasie przed stolicą, trafem w gospodzie