Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

sto długo czekać potrzeba.. Jeżeli waćpan pieniądze masz, możesz być szczęśliwszy odemnie.
— Pieniądze się znajdą — odezwał się po namyśle Witke — ale mnie doświadczenia i znajomości kraju brakować będzie... dla tego celu jeszcze nie wiem co zrobię i co przedsięwezmę. Król nowy pół roku tu będzie mieszkać.
Tak rozpoczęta gawędka przeciągnęła się dosyć długo. Renardowi bystry i przedsiębiorczy Witke podobał się, a nawzajem Witke francuza ocenił, czując w nim uczciwego człowieka... Przyszło mu nawet na myśl jakąś z nim spółkę zawiązać, ale się z tem nie wygadał. Ciągnęła go ku temu i pewne okoliczność, której wstydził się przed samym sobą... Wyrostek ten, Henryjetka, którą ujrzał w winiarni, córka Renarda, choć to było dziecko jeszcze, dziwnie mu wpadła w serce i oko. Twarzyczkę jej uśmiechniętą miał ciągle na pamięci.
Ile razy się pochwycił na tej słabostce, rumienił się sam przed sobą.
Renard, który za interesem winnym jechał do Krakowa, obiecywał rychło powrócić do Warszawy i zapraszał kolegę, aby go odwiedził, co p. Zacharjasz z chęcią przyobiecał.
Rozstali się po tych paru godzinach spędzonych z sobą w dobrej komitywie. Renard wiele skorzystał z rozmowy, lepiej się obeznając z sasami i dworem.
Tegoż dnia Witke był na noc w Warszawie, a nazajutrz poszedł do winiarni i pani Renard, która gospodarowała sama z córeczką, przywiózł od męża pozdrowienie przy tej zręczności, zabierając z niemi znajomość.
Wyrostek śmiały, nad wiek swój już rozwinięty, trochę zalotny, jeszcze mu się teraz więcej podobał. Nie zbywało i w Saksonii na ładnych twarzyczkach, ale żadna z tych, jakie tam spotykał, takiego charakteru szlachetnego, takiej dystynkcji nie miała.
W winiarni było huczno. Witke się nasłuchał du-