Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

bezwstyd, a chciwość jej spocząć nie dawały. Za jej poradą kardynał się trzymał, burzył, protestował, aby doprowadzić do tego, żeby go kupiono, pośredniczka nie myślała o sobie zapomnieć.
Witke dowiedzieć się mógł łatwo wszystkich potrzebnych mu szczegółów o pani kasztelanowej, ale drogi, jaką miał się do niej wcisnąć, nie łatwo mu było wyszukać. Pani Towiańska lada z kimby się układać nie chciała, ani zwierzyć pierwszemu lepszemu.
Miała dumę rodziny, która świeżo się dobiła senatorskiego krzesła i w Rzeczpospolitej wcale dotąd znaną nie była.
Pomimo całej zręczności kupca sasa, który dniem i nocą przemyśliwał nad tem, jak się dostanie do kasztelanowej, nie mógł dotąd nic począć.
Zapowiedziano mu tylko, że gdyby do tego przyszło, ażeby umowa stanęła jakaś i klejnoty lub pieniądze składać było potrzeba, winien się mieć na ostrożności, gdyż bardzo łatwo mógł być oszukanym.
Przebór, którego naostatek wynalazł plątającego się na małych posługach u Kontystów, przyznał się, że był używany do Prymasa dla informacji o Dreźnie i królu, że mówił z Panią Towiańską, ale się nie mógł wcale jej łaską pochwalić.
Witke musiał tak chodzić około niego, aby nie wpraszając się sam, przez niego dostał się do kasztelanowej.
Panu Łukaszowi było na rękę tą posługą się pani Towiańskiej zalecić.
— Uprzedź wpan ją tylko — rzekł Witke, zgodziwszy się na wycieczkę do Łowicza — że ja mojego pana zdradzać nie myślę i dla tego chętnie objaśnię, czego się po nim spodziewać mogą, ażeby się fałszami nie łudzili. Prawdy taić nie mam powodu, bo Kurfirst wszystko co czyni, czyni otwarcia i jawnie.
Nie mało to zachodu kosztowało, nim się gładko złożyło posłuchanie u kasztelanowej.