Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemcy mnie zowią Witke, a polacy Witkowskim — odezwał się kupiec.
— Bo to tak, widzisz waszmość, z pierwszym lepszym w traktaty wchodzić...
Pokręciła głową. Witke wcale nie nalegał, chciał poznać i coś z niej wyciągnąć, nie spodziewał się od razu dojść do celu... Towiańska przypatrywała mu się z chciwą, rozbudzoną ciekawością. Nie wątpiła, że to był poseł jakiś z królewskiego obozu, albo wysłany na zwiady; nie wierzyła, ażeby kupcem był, usiłowała przeniknąć go, aby się nie dać oszukać. Poczucie własnej nieudolności, bo wcale zręczną nic była, ani stworzoną do subtelnych intryg, w których podejścia wszystko stanowią, nieufność czyniła ją podejrzliwą... Nie miała cierpliwości i kończyła zawsze zdradzając się wybuchem niezgrabnym. Zagadkowy sas, kupiec, mówiący po polsku, wychwalający króla, a przybywający do Łowicza na żądanie, niepokoił ją mocno.
— Mówmy bo otwarcie... co tam! — rzekła żywo zakłopotana — ja lubię wprost, tak, karty na stół... Macie przystęp do dworu...
— Najłatwiejszy, choćby do samego króla — odparł Witke.
— No, to możecie powiedzieć, żeście słyszeli i widzieli — poczęła coraz prędzej i goręcej — że prymas do ostatka nie ustąpi... a póki prymas trzyma z Contim, póty jego partja żyć i bruździć będzie, a rokosz nieustanie... Prymasowi zaś nic uczynić nie może... nic, ani nawet w Rzymie... Tknąć go nie śmie nikt pod exkomuniką... tembardziej taki król, który tylko co katolikiem został. Prymas jest potęgą, ma on więcej niż wojsko, bo jego słowo waży za regimenty... Brat mój dosyć utracił przez to bezkrólewie, zdrowie nadwyrężył... pieniądze rozsypał, nieprzyjaciół sobie przysporzył, w czemże mu to nagrodzi?...
Witkowski pomilczał trochę.
— Oczywista rzecz — odezwał się — że pan mój