Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

zmierną niecierpliwością go badając, dobył z niego wszystko... Kupiec się spodziewał, że z tym raportem dopuszczonym będzie do króla i tym sposobem się mu da poznać... Miał to być pierwszy krok... ale włoch klepnął go po ramieniu.
— Co ci się śni!! Nie pora tobie jeszcze wprost z królem traktować. Zostaw to mnie, ja sam ci powiem, kiedy się będziesz mógł stawić... To zawcześnie!!
Niepodobało się niemcowi to pozostawienie go na stronie, ale z Mazotinem ani zrywać, ani spierać się nie chciał, zamilkł więc. Zręczny posługacz królewski naturalnie całą zasługę zdobycia tych pożądanych wiadomości sobie przypisał przed królem.
Razem jednak z tem co przyniósł Witke, z drugiej strony król otrzymał wiadomości, potwierdzające w pełni, co kupiec słyszał od Towiańskiej, razem i przestrogę, ażeby z kasztelanową traktować, nie z prymasem, który nie inaczej jak przez nią mógł być pozyskany. Król był niezmiernie ostrożny. Nieprzyjaciele Towiańskiej i ci co ją dobrze znali, powiadali, że i klejnoty przepaść mogły i pieniądze, jeśliby się nie opisano i nie zapewniono, końca by rokoszowi nie było. Radzono więc, przynajmniej klejnoty Towiańskiej — pokazywać, ale ich nie dawać póty, pókiby czarno na białem nie stało przymierze, a prymas się publicznie nie pojednał.
Constantini z nadzwyczajnem uwielbieniem dla pana swego, pod niebiosa go wynosząc, zwierzył się Witkemu, że August miał pewne na podarki przeznaczone klejnoty podwójne, zupełnie podobne sobie na pierwszy rzut oka, ale jedne z nich fałszywe były i bez wartości, drugie istotnie cenne.
Król więc August wnosił, aby pani Towiańskiej, dla rozłakomienia pokazać fałszywe, bodaj jej powierzyć je, ale prawdziwych nie dawać, ażby skończono układy.
Witkemu się to nie bardzo podobało.