Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

gościa swego, upominając, ażeby jak najlepiej był przyjęty i umieszczony. Skwarski, mrukliwy jakiś i kwaśny człek, popatrzywszy na Witkego zpodełba, zabrał go z sobą.
Tymczasem kasztelanowa dostała gorączki, zamknęła powierzone precyoza i co najprędzej się ubierać zaczęła.





VIII.

Kasztelanowa Towiańska nie rychło ochłonęła z wrażenia, jakie na niej widok tych kosztownych uczynił klejnotów. Przywiezienie ich samo miało znaczenie wielkie, układy więc przychodziły do skutku. Prymas za jej pośrednictwem miał otrzymać, do czego się dobijał. Znaczenie jego miało się wzmódz. Spodziewał się innych pozbyć doradzców i opanować króla. Kasztelanowa nim rządzić się gotowała. Nawykłym był jej ulegać.
Zawracała się głowa jejmości, która sobie przypisywała tak szczęśliwy obrót okoliczności. Pomimo tego upojenia jednak, musiała być ostrożną.
Przyszło jej na myśl w tej chwili, że z Warszawy przywieziony jubiler mitrę arcybiskupią, starą, właśnie pod nadzorem i strażą w pałacu zamknięty przerabiał. Klasnęła w ręce z radości, że się tak wszystko dziwnie pomyślnie składało.
Jubiler, chrześcijanin, mieszczanin warszawski, którego już trzy czy cztery pokolenia do cechu należały, człowiek stary, majętny, uczciwy, niejaki Mrużak, głoszonym był jak wielki znawca w złotniczych rzeczach. Nie raz go już do koronnych insygniów