Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

się i skończyło bez szkoły. Na wszelkiego rodzaju nauczycielach nie zbywało młodemu Zacharjaszkowi. Nauka przychodziła mu łatwo, chociaż szczególnego do niej nie objawiał upodobania. Czy to dziedzictwem krwi, czy wpływem wrażeń młodości, chłopak najżywiej, najchętniej zajmował się rzeczami praktycznemi, samem życiem i sprawami powszedniemi.
Z tu i owdzie rzuconych słów matka dorozumiewała się w nim ambicji wielkiej, nie ograniczającej się tym stanem, do którego był zrodzony i przeznaczony, ale sięgającej w daleko wyższe sfery.
Nie wielkie oddalenie od zamku, stosunki kupieckie z dworem Kurfirsta, dla którego Witke dostarczał często różnego towaru, obeznały chłopca zawczasu z życiem i obyczajem dworskim, ciekawym był wszystkich tych historyjek, które tłómaczyły nagle podnoszenie się jednych, drugich upadek. Wiedział też bardzo dobrze, iż na saskim jak na innych dworach, najskromniejszego pochodzenia ludzie dobijali się najwyższych stopni.
Ojciec chociaż go od dzieciństwa wtajemniczał i wdrażał do swojego zawodu, dawał mu przy tem dosyć swobody, a że matka jej nie krępowała, miał więc Zacharek dosyć czasu, aby się do czynnego życia, obeznawaniem z niem, przygotować.
Słusznego wzrostu, pięknej postawy, blondyn, z wyrazistemi niebieskiemi oczyma, obdarzony wrodzonym wdziękiem twarzy i ruchów, Zacharek równie jak matka łatwo sobie wszystkich serca zdobywał. Lubiano go powszechnie.
W życiu, jakie prowadził za czasów ojca, miał tyle zajęcia, że się nie mógł nazwać próżniakiem, ale wcale nie był też skrępowany zbytkiem pracy.
Matka go oszczędzała, ojciec się posługiwał tylko do spraw ważniejszych, chcąc go z niemi oswoić. Posługi zresztą przy sklepie i domu było dosyć, a chłopak miał się kim, gdy chciał wyręczyć. Młodość więc schodziła mu bardzo szczęśliwie i swobodnie, a we-