tem dobijać. Powiadano, że pomiędzy małżonkami we cztery oczy, nastąpiła scena gwałtowna. Towiańska słyszała krzyki, a podkomorzy wyszedł wściekły, rzucając drzwiami, nie chcąc widzieć, ani się rozmówić z kasztelanową.
Gdy po oddaleniu się jego, weszła ona do pokoju Urszuli, znalazła ją we łzach gniewu, z policzkami gorejącemi, rozdrażnioną do szaleństwa.
— Nie chcę go znać — poczęła wołać — tyranem jest, żyć z nim nie mogę... Podam się do rozwodu, niech będzie co chce... Wuj mi w Rzymie wyrobi zerwanie tego małżeństwa. Byłam przymuszoną, nie kochałam go nigdy...
Napróżno Towiańska starała się ją ukołysać, przedstawiając, że zerwanie z mężem jest niepotrzebne, a nadto wywoła potwarzy i krzyków. Radziła się pogodzić, ułagodzić go, brała to na siebie i na Prymasa.
Podkomorzyna zaklinała się, że woli do klasztoru.
Lubomirski, który choć kaprysami żony znużony, miał dla niej przywiązanie, gotów był wszystko zapomnieć pod warunkiem, ażeby z nim zaraz na wieś jechała. Ale o tem Urszulka słuchać nie chciała. Stało się, co już niemcy przewidywali, potajemnie zawiązały się stosunki, tak umiejętnie osłonione, że nawet Towiańska, stojąca na straży, nic o nich nie wiedziała.
Król, który tyle miał do czynienia z rokoszem, ze sprawami Rzeczpospolitej, w tej chwili przełomu, najważniejszej, zdawał wszystko na Fleminga, Dębskiego, Przebędowskich, Pfluga i t. p., a sam myślał już tylko o pięknej Urszuli. Ani Inflanty, ani Kamieniec, oderwać go od niej nie mogły. Poświęcał im zaledwie krótką chwilę, gdy intryga z Lubomirską pochłaniała dnia resztę. Król ukazywał się, znikał, zamykał, posłańcy się kręcili, podarki sypały... Małżeństwo jednak dotąd rozerwanem nie było i podkomorzy do żony się dobijał, wpadał, kłócił z nią, mając nadzieję pojednania, kładł za warunek wyjazd
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.