z zadumy się nie dawał wyrwać. Po kilkakroć na bok się usuwał z ulubieńcem swym pułkownikiem Flemingiem i baronem von Rose.
Wcześniej niż zwykle nazajutrz, Fleming znajdował się już w gabinecie do sypialni Kurfirsta przyległym.
Jak wszystko co otaczało, przepych i wystawę lubiącego Fryderyka Augusta, gabinet ten, także odznaczał się wytwornością sprzętów obicia i ozdób, rzucających się w oczy. Na siedzeniach świeciło złoto, błyskało na obiciach, na gzemsach, a kobierce nawet, któremi posadzka była w części wysłaną, złotemi nićmi przetykane były. W wygodnem, szerokiem krześle, na wpół ubrany, siedział ręką na stole oparty, nowo obrany król polski i dziwnie to odbijało od przepychu i elegancji okalającej, palił fajkę krótką, puszczając gęste dymu kłęby.
Postać to była uderzająco pańska i piękna, że wszędzie na siebie oczy zwrócić by musiała. Średniego wzrostu, nadzwyczaj kształtnie zbudowany, z oczyma i włosami ciemnemi, z niby wdzięcznie się uśmiechającemi, August był może w Saksonji, gdzie na pięknych mężczyznach nie zbywało, najpiękniejszym z nich wszystkich. Wprzódy, nim los go obdarzył koroną, zgadzali się na to wszyscy, iż powierzchowność miał królewską.
Porównywano go już naówczas z Ludwikiem XIV, chociaż majestatyczna ta powierzchowność, powaga i nrok, który ją łagodził, miały charakter sobie właściwy. Ci co dłużej i ponfalej z nim obcowali, wiedzieli, że one były w części znacznej, owocem wielkiego panowania nad sobą, gdyż ten sam Kurfirst w kółkn swych przyjaciół, po obficie spełnionych puharach, do których mało kto mu mógł dotrzymać, zmieniał się zupełnie i stawał się do szaleństwa wesołym i swobodnym biesiadnikiem. I wówczas jednak, ktoby sobie z nim nadto pozwolił, znalazł groźnego lwa, którego brwi ściągnięte, trwogę wrażały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.