Pospolicie jednak, August wesołość lubił, nią się otaczał, rozmowie żartobliwy ton nadawał i nią szczęśliwie myśli swe poważniejsze osłaniał...
Wyjaśnione jego, wspaniałe i miłe niemal zalotnie uśmiechające się oblicze, było maską pokrywającą starannie wyraz, jakiby twarz przybrać musiała, odbijając istotne swe wrażenia, ukrywane przed światem.
Ci co go znali, wiedzieli, że i uprzejmość i wesołość najczęściej zwodniczemi objawami były. Okazywana czułość niekiedy nabawiała strachem, oznajmując nadciągającą burdę, a głośny śmiech zastępował gniewu wybuchy. Szeptali ci co od młodu przy nim byli, iż fałszywszego nad niego nie znali człowieka, ani też chłodniejszego serca, pomimo słodyczy z jaką August wszystkich witał i zapewnień łaski, któremi hojnie obdarzał.
Silny jak lew, jak ten król pustyni był niebezpiecznym, a gdy co się niewiele razy w jego życiu trafiało, namiętności cugle puścił, dochodził do zapamiętałości bez granic.
Patrząc jednak na niego w zwykłych życia godzinach, niktby się nie mógł ani domyśleć pod słodyczy pełnym wyrazem twarzy, lodowatej obojętności i przerażającego egoizmu... W ciemnych oczach przysłoniętych wdzięcznie powiekami, nadającemi mn wyraz tajemniczy. Wszystko w nim było wyrobione i sztuczne, lecz tak się już stała komedja naturą, że tylko wtajemniczeni w nią, świadomemi byli zamkniętego na siedem pieczęci wnętrza.
Stojący przed Kurfirstem w tej chwili pułkownik Fleming, właśnie do nich należał. Od niebardzo dawna ze służby pruskiej przesadzony na dwór Augusta, szlachcic pomorski, synowiec feldmarszałka, pomiędzy poufałemi, między przyjaciołmi zajmował najpierwsze miejsce. Zazdrościli mu go wszyscy, nikt sobie tego wytłumaczyć nie umiał.
Małego wzrostu, ale dumnej, energicznej fizjognomji, i postawy, uderzał jednym tylko, zuchwałym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.