Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic, tylko swą gotowość na usługi — rzekł Fleming. — Tymczasem, dosyć mu ją będzie opłacić zapewnieniem Prymacyalnej godności, którą on przywłaszczył.
— Bardzom mu rad — odezwał się król — ale nie dosyć na nim, ma wpływy, dla siebie i dla mnie, powinien się starać kółko naszych w Polsce adherentów powiększać...
— Zdaje mi się, że kilku ma w kieszeni — odezwał się Fleming.
— Naturalnie, nie darmo — odparł August — przystaję na wszystkie warunki, ale trzeba się starać o pieniądze. Księża nam tak rychło ich nie obiecują, tymczasem Saksonia dostarczyć musi... kontrybucye... akcyza... rozumiesz...
— Akcyza! tak! wymysł dobry — rzekł Fleming.
— Trzeba tylko znaleźć człowieka, któryby go, bądź co bądź, na nic nie zważając przyprowadził w wykonanie — dodał król. — W Saksonii ja szlachty pytać się nie potrzebuję, rozkazuję co chcę... Tak z czasem i w Polsce się urządzić musimy... Szlachtę zaś saską, jeżeliby rezonować chciała, potrzeba w urzędach zastąpić obcemi... System to najlepszy... Cudzoziemcy w usługach moich, na nic się nie potrzebują oglądać. Kraj ich nie obchodzi... nie zależą od niego i nic mu nie są winni, panujący dla nich wszystkiem...
Zamaszyste kroki pode drzwiami gabinetu słyszeć się dały, i król umilkł nagle, palce kładąc na ustach. Fleming usunął się w głąb nieco... drzwi otworzyły się i wielce arystokratycznie, pańsko, a dumnie przedstawiający się mężczyzna, lat średnich w progu niskim ukłonem przywitał Kurfirsta i obejrzawszy się lekkiem głowy skinieniem pułkownika.
Nowy ten przybysz, któremu się uprzejmie, ale z pewnym przymusem August uśmiechnął, z powierzchowności już kazał się domyślać wysokiego dygni-