Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

w początkach się nie okaże, ale z czasem... wpływy, otoczenie całe, my wszyscy..
Uśmiechnął się O. Vota.
— Daj Boże — rzekł — bo też ofiary są dla pozyskania go niemałe.
— Syna wychowamy my, nie matka — dodał Dębski — upomni się Rzym o niego. Musimy go wyrwać, wywieziemy go zagranicę. Zakon wasz dostarczy nauczycieli.
Zakonnik słuchał dosyć obojętnie. Widać było, że nie wiele miał wiary we wszystkie te obietnice. Dębskiemu szło o to, aby O. Vocie, króla inaczej odmalować... poczynał mówić coraz goręcej.
— Pierwszy krok zrobiony, wyrzekł się herezyi... to główna, jest w naszych jękach, teraz my działać powinniśmy.
— Życie zmienić powinien — szepnął Vota. — Zły przykład... a w Polsce, takie jawnogrzesznictwo, serc mu nie zjedna.
— Ojcze mój — począł Dębski — spojrzyjcież co się na dworze Ludwika dzieje, na oczach duchowieństwa katolickiego, z królem arcy-chrześcijańskim. Obyczaj ten Salomonowy ztamtąd, z nad Sekwany, przeszedł nad Elbę. Dla nas to nauka, że w wielu razach trzeba być pobłażającym, dla uniknienia gorszego zła...
Daj Boże, daj Boże — szepnął Vota — ja się tylko lękam, aby miasto tego by się do was stosował, wasi panowie jego naśladować nie chcieli.
Dębski potrząsnął głową.
— Nasze kobiety stoją na straży domowych ognisk, nie lękajcie się ojcze...
Vota z cicha powtórzył łagodnie swoje.
— Daj Boże, daj Boże!
Rozmowa ustala na chwilę, biskup, jak gdyby sobie coś przypomniał, zbliżył się do Voty i szeptać począł...
Ni fallor, ojcze mój, pan to jakiego mu było potrzeba. W Tarnowskich górach przyjmując nas,