cić tak zwanej służbie Bożej... Mógł się wprawdzie dobić najwyższych szczebli, ale wszystkie śluby i prywacje, jakich nowicjat wymagał, nie smakowały, bo lubił życie ze wszystkiemi jego nasyceniami...
Pozostał więc do czasu klerykiem, aby mieć świat zabezpieczony, ale rozpatrywał się tylko dlaczego, lub dla kogo sutanny się pozbędzie.. Przypadek nastręczył mu pomieszczenia tymczasowego przy dworze kasztelanowej, która do Drezna jadąc ze służbą polską, potrzebowała dla niej dozoru i tłómacza, dla siebie sekretarza i kopisty, umiejącego tajemnice zachować, Łukasz się jej wydał dosyć ograniczonym... tak, że się nie wahała ważnych dokumentów dawać mu do przepisywania. Przebor z tego korzystał, z chciwą ciekawością obeznawał się ze wszystkiem, podsłuchiwał, odgadywał i wtajemniczał w arkana polityczne. Niktby lepiej nie mógł i nie umiał wyzyskiwać położenią. Najmniejsza rzecz baczności jego nie uchodziła. Łapał słowa, kombinował, z ludzi, z twarzy, z najmniejszej oznaki ciągnąc wnioski. Im dłużej to trwało, tem był pewniejszym, że pobyt na dworze pani kasztelanowej, będzie dla niego podstawą nowego bytu.
Błyskawicą przebiegała mu już myśl, że mógłby to co wiedział dobrze spieniężyć Contiemu... Sumienie mu tego nie wzbraniało, zręczności tylko brakło.
Rozmowy z Witkem, chociaż ten się nie wygadywał otwarcie, wskazywały Przeborowi, że chwila na deszła, w której pomiędzy polakami a sasami pośrednicząc, można było z obu stron korzystać. Dla czegoż on nie miał próbować docisnąć się do dworu, bodaj do króla... W jego przekonaniu Witke chciał tylko zarabiać jako kupiec, on zamierzał frymarczyć jako człowiek pióra... i polityk...
Obu im kupcowi i klerykowi paliły się głowy. Witke dostawszy nauczyciela, którego tak pragnął, następnego dnia wziął się do polskiego języka, nie tylko z zapałem, ale z szaloną zawziętością. Pamięć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.