Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnąć nie można, a kto ma rozum i pieniądze, powinien z nich korzystać.
Matka wzdychała, ściskała syna i powtarzała ciągle jedno:
— Bądź ostrożnym, moje dziecko, bądź ostrożnym. U dworu, jak we młynie, kogo koło pochwyci, to mu kości potrzaska.
Zacharek śmiał się, nie miał najmniejszej obawy.
Kleryk rozpatrzywszy się dłnżej, a widząc przytem, że Przebędowska wcale go wyżej promować nie myślała, ułożył sobie, iż przyjąłby chętnie na początek ladajakie miejsce. Zaczął od tego, iż na swoją panią narzekał półgębkiem, oświadczył, że gotówby ją porzucić, ale knpiec, milcząc, przyjął to wyznanie, a z pomocy do otrzymania jakiejś posady, wymówił się tem, że stosunków niema.
— U nas się umieścić nie łatwo — rzekł — a wy u siebie w Polsce łatwiej coś znajdziecie.
— Łatwiej? — rozśmiał się kleryk — widać, że nie znacie łacińskiego przysłowia: nemo propheta in patria.
— Nie zawsze się ono sprawdza — odparł kupiec — Sprzykrzyła się wam pani Przebędowska, radzibyście ją porzucić, choć z cierpliwością moglibyście dojść łatwo do czegoś. Przypnśćmy, że jabym was posłuchał i poszukał wam zajęcia, innego bym nie znalazł chyba w handlu, a samiście mi mówili, że szlachcicowi ani łokcia, ani wagi tknąć się nie godzi.
Westchnął i zamikł kleryk.
W istocie z całą chytrością i przebiegłością swoją, sam nie wiedział co robić, brak mu było cierpliwości, rzucał się nieopatrznie. Niemiec miał wyższość nad nim wielką, nie licząc tego, że kleryk, gdy podpił, choć się pilnował, z tem i owem nieraz się wygadał niepotrzebnie.
Wiedział przez niego Zacharjasz, że z przepisywanych dla kasztelanowej papierów, okazywały się między Dreznem a Krakowem, rozmaite do skutku je-