Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

się z nim zapoznał i dosyć ciekawie o Kurfirsta się rozpytywać zaczął.
Witke oczywiście chwalił go i wynosił, a stolnik cierpliwie słuchał.
— Sławicie go z mocy wielkiej — odezwał się potem — a my się z niej cieszyć byśmy powinni, bo nam pana potrzeba, któryby wiele wybryków mógł poskromić, ale tu skopuł. Rzadko kto użyciu siły granice położyć umie i prawo chce poszanować, gdy je bezkarnie złamać może. U nas zaś, cośmy na straży nietylko praw, ale obyczaju naszego nawykli, stoi od lat kilkuset samowola niemożliwa. Próbowali, od Batorego począwszy, panowie nasi wszyscy, władzy sobie pomnożyć, a nam swobód ukrócić, a pomnożyli tylko nieład i rokosze. Możeby nam zbytnich wolności w istocie ująć należało, ale kto ich zakosztował, nie łatwo się zrzeka. Posłyszy, kto się porwie na absolutum dominium, bodaj pereat mundus, vivat libertas!
— A pan stolnik — wtrącił Haller — pochwalasz to bałwochwalstwo wolności?
— Ja? — odparł Górski, z uśmiechem — ani chwalę, ani ganię, opowiadam co widzę. Pragnę dobra Rzeczpospolitej, nie mogę poszanowania praw ganić, boć prawo prawem i nie łamać je, ale poprawić należy, jeśli złem jest. Kurfirstowi to wrazić potrzeba, aby go w niebezpieczną kolizję nie wciągnięto, nie zna nas. Ci co mu się podjęli Rzeczpospolitę dać poznać, bodaj nie wszyscy sumienni.
Po chwili milczenia, Górski zwrócił się do Witkego.
Si fabula vera — rzekł — bo na wysoko stojących potwarze łatwo płyną, mówią, iż Kurfirst zbyt krewkim jest i choć żonę ma, z miłośnicami się nie kryje, a nieustannie je mienia. U nas mu to ani serc, ani szacunku nie zjedna.
Witke zarumienił się mocno.
— Młodym był — rzekł — ale dziś lata nadchodzą,