Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

połyskiwały. Zapowiadała ona dwa oddziały wojsk saskich, którym dowodził konno, minister hrabia Eck. Cudzoziemskiego autoramentu, umundurowania i uzbrojenia, w Polsce już nowością nie było, ale król August swoje pułki na okaz wyprowadzając, ze szczególną je i uderzającą wysztyftował elegancyą.
Gościnność wymagała, aby sasów przodem puszczono, a pułki pancerne za niemi kroczące, wcale się porównania nie obawiały.
Na każdego z panów towarzyszów, składających je, warto popatrzeć było z osobna, bo, choć wszyscy oni, mniej więcej w jeden sposób strojni byli i zbrojni, każdy się starał fantazyą i wytwornością zbroi, lamparcich skór, skrzydeł, kopii złoconych, siodeł i rzędów, prześcignąć drugich, każdy czemś się szczególnem odznaczał.
Niektórzy prości towarzysze szeregowi, tysiące na sobie dźwigali, a z twarzy i postawy do dowódzców raczej niż żołnierzy podobni. Największe imiona, i najlepsza krew rzeczypospolitej szła dumnie w tych szeregach.
Z niemi i za niemi po większej części konno jechali senatorowie, wojewodowie, kasztelanowie, urzędnicy wyżsi, każdy z sobą mniejszy lub większy prowadząc poczet. Dębski biskup kujawski, ten którego dziełem była, można powiedzieć, elekcya, jechał z biskupem sandomierskim, poprzedzając marszałka wielkiego koronnego Lubomirskiego, który niósł w ręku ową laskę marszałkowską, całą wysadzaną brylantami, już zawczasu ogłoszoną jako klejnot drogocenny, kosztem króla przygotowany.
W ślad za Lubomirskim jechał Elekt, i na niego się oczy wszystkich zwracały, badając w nim przyszłość, której on był tu przedstawicielem.
August na ten dzień za poradą biskupa, dla pozyskania sobie serc przebrał się po polsku. Pod nim koń szedł śnieżnej białości, krwi wielkiej, którego silna dłoń króla gorącość z łatwością poskramiała.