Czarujący ten uśmiech łagodny, który w nim ujmował, nikomn się nie wydał tem, czem był w istocie, wdzianą ozdobą dnia tego, ponętą, pod którą serca szukać było próżno. W prostocie swej zawsze skłonni do przyjmowania z dobrą wiarą, co do ich serca przemawiało, polacy szeptali — Dobrym będzie... szczodrobliwym jest... łagodność mu patrzy z oczów, a przy sile wielkiej cóż nadto pożądańszem być może?
Radowali się więc wszyscy...
W rynku stał z garstką wielkopolanów, wcale się niczem nie odznaczający stolnik Górski. I on przybył tu, aby sobie coś wywróżyć z aspectu Elekta, jak się wyrażał... Wybrano mu miejsce takie, aby wygodnie i swobodnie mógł się przypatrzeć Augustowi. Wlepił też w niego oczy z całą siłą, iż na siebie zwrócił królewskie wejrzenie... Uderzyć musiał przejeżdżającego Elekta, wzrok ten śmiało i uparcie wciskający się mu jakby do głębin jego duszy...
Górski odepchnięty zaostrzonem wejrzeniem Augusta, nie cofnął się przed niem. Walczyły z sobą, dwa te badające się wzroki i gniewne oczy króla z pewną niecierpliwością w stronę się odwróciły...
Oszust i komedyant jest! ozwało się w duszy stolnika, który myśl tę narzucającą mu się odepchnął... Niepostrzeżenie, jakby zgrzeszył tem, uderzył się w piersi i szepnął, przebacz mi Panie!! Grzesznie może potępiam to czego nie znam... Parce domine.
— A co, panie stolniku? — odezwał się głos z boku towarzyszącego mu Morawskiego.
Ze smutnym twarzy wyrazem obrócił się ku niemu Górski. Morawski domagać się zdawał wyroku na tego króla, którego po raz pierwszy oglądał.
— A cóż, panie stolniku? król? — powtórzył Dzierżykraj Morawski.
— A waćpanu, panie starosto, jak się zda? — odparł pytaniem odbijając pytanie Górski.
— Piękny, choć go malować! — zawołał starosta.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.