Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

chodnia z ogładą i pogardą obyczaju starego się wcisnęła, tam moralność była zachwianą i nadwyrężoną; gdzie surowe stare panowało prawo, ludzie z żelaznym stoicyzmem opierali się zepsuciu... Naostatek i to musiał sobie zapisać p. Zacharyasz, iż pozorne nieokrzesanie, szorstka skorupa tych, których on miał za barbarzyńców, okrywała sobą nie ciemnotę i nieświadomość, ale zupełnie inną różną jakąś o własnych siłach wypracowaną cywilizacyę, od zachodnich odmienną.
W krótkim przez kraj przejeździe z Hallerem zdumiewał się Witke, w grube i brudne siermięgi poubieranym chłopom, którzy w najtrudniejszych razach umieli sobie radzić ręką i głową, tam gdzie on, wykształcony stawał się bezsilnym.
Tacy ludzie jak stolnik Górski, dawnego autoramentu mąż, znajdowali się dosyć gęsto rozsiani, choć nie wszyscy równe jemu przymioty umysłu okazywali. Obok nich Witke liczył i widział tych, których Kurfirst łatwo unieść mógł i pociągnąć z sobą.
Ale i ci nawet, w razach gdy szło o prawo stare, o obyczaj, który złamać było potrzeba, raczej obejść je, niż zniweczyć byli gotowi. To poszanowanie zakonu, przy nieustannem wymijaniu jego skutków, zdumiewało niemca, i należało do najciekawszych właściwości polskiego narodu.
W interesach elekcyi, która prawomocną nazwać się nie mogła, nikt tu ani pomyślał, aby siłą skruszyć i pominąć odwieczne przywileje. Starano się wytłomaczyć, przekręcić zakon nie śmiejąc go wywrócić. Na chwilę tylko usuwano się z pod jego skutków, ale odwieczny mur nietknięty pozostawiano przyszłym wiekom...
Wieczorem tegoż dnia na zamku jnż nasz kupiec zszedł się ze zmęczonym wielce Mazotinem, Hoffmanem i Spieglem, kamerdynerami królewskiemi.
Wszyscy oni zobaczywszy przybywającego kupca