Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz ze stolicy sunęły się powoli i biegli konni, ale po drodze nie przyznawał się nikt do celu podróży, każdy miał jakiś interes prywatny. O królu nikt nie wiedział.
Dla biskupa Załuskiego, który się tu znalazł podówczas, jak dla innych panów polskich, których powołał do siebie na radę, król się stawał coraz mniej zrozumiałą istotą. Przeszedł on na stronę jego, czując w nim siłę, która dla pacyfikacji i uporządkowania Rzeczpospolitej była potrzebną, lecz doznał bolesnego zawodu.
August, który w rozmowach z Załuskim dowodził wybornego pojęcia swego położenia i wymagań jego, doskonałej przytem znajomości ludzi, zręczności w posługiwaniu się niemi, zdumiewał go potem nieudolnością w czynach.
Biskup się przekonywał coraz mocniej, że wiary mu w niczem dać nie było można.
Gdy z czynności swej nie mógł się wytłumaczyć August, nawyknienie miał omijać je, upartem zbywać milczeniem i nie dopuszczać rozprawy.
Wśród tych zawikłań i niezliczonych strat, biskup na jego twarzy nie spostrzegł chmurki najmniejszej. Nie mówił o tem, co go martwić mogło. Żaden dzień przytem nie minął bez ucztowania rozpasanego i ostatecznie upojenia. Załuski zawcześnie się zawsze cofał, lecz wiedział o tem przez drugich.
Widząc go tak swobodnym po tylu zawodach, przegranych bitwach, poniesionych stratach, Załuski musiał przypuszczać, że czuł jakąś siłę, która mu upaść nie dozwoliła, bo lekkomyślność przechodziła wszelkie granice.
Ilekroć poważny, sumienny mąż, próbował na cztery nawet oczy rozprawiać się z królem otwarcie, aby wiedzieć czem i jak ratować się myśli, spotykał się z wejrzeniem szklanem, bezmyślnem, ustami zaciśniętemi i odpowiedzią, która odwracała natychmiast przedmiot rozmowy. Zdumiewało w nim i to,