Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Constantini, bez które go się nie umiał obejść August, i tym razem mu towarzyszył, a zaledwie przybywszy na Bielany, wymknął się do Warszawy, aby pochwycić swego pomocnika, nieszczęśliwego Witkego.
Wiedział dobrze, iż go najłatwiej znajdzie w winiarni Renarda.
Tym razem wszakże się omylił, zniechęcony zalotnością Henrjetki, niemiec próbował walczyć ze swą namiętnością i mniej u Renardów przesiadywał.
Towarzystwo zastał tu wielce ożywione i nie zupełnie sobie obce, bo oficerowie gwardji saskiej gromadą tu siedzieli, pili, igrali, pięknej Henrjetki nie puszczali od siebie.
Mazotin mało co ją widywał... i teraz strojna, a przepiękna swą młodością i wdziękiem wesela tego, które ona daje, zachwycała go. Rufian z rzemiosła, włoch zobaczywszy ją, nie o sobie pomyślał, ale o królu!
Gdy mu to raz w głowie zaświtało, wybić już było trudno. Król się nudził i bywał wieczorami wściekłym, potrzeba go było na tych dni kilka zająć czem koniecznie. Dziewczę to dorastające było prawdziwie królewskim kąskiem.
Naturalnym pośrednikiem, pomocą do tej niepoczciwej sprawy, powinien był być wedle jego przekonania, nie kto inny tylko Witke! Ale Constantini wiedział, domyślał się raczej, że się w niej szalenie kochał.
Rachować na niego ani podobna było.
Włoch pomyślawszy nad tem, pozostał w winiarni, aby się lepiej rozsłuchać i rozpatrzeć. Kilku oficerów miał znajomych, a wszyscy o nim wiedzieli, że był potęgą. Nadskakiwano mu więc bardzo.
On tymczasem nie spuszczał oka z dziewczęcia, zabrał znajomość z matką, zbliżył się do ojca. Wiedziano tu dobrze o nim przez Witkego, który często wspominał Mazotina.