Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

tości klejnociki dla Henrjetki, król obiecywał powrócić, albo może ją sprowadzić do Drezna.
To pozbywanie się ich w rozpacz niemal wprawiło Renardów. Matka wpadła z wymówkami na włocha, który śmiał się z niej i grubijańsko ich precz z Bielan odegnał.
Króla już tu nie było.
Henrjetka od tego czasu leżała chora i zmieniona i lekarze nie byli pewni, czy ją utrzymają przy życiu. Włoch oprócz tego nie czyniąc sobie skrupułu, rozgłosił, że Henrjetkę umiał dla króla pozyskać. Renardowie i ona zabici byli na dobrej sławie i wzgardzeni.
Zażądał widzenia Henrjety, ale matka potrząsnęła głową i odpowiedziała, że biedne dziewczę leżało w łóżku, z gorączką, i że doktór jej zakazał wszelkiego wzruszenia, a ona też sama nikogo z dawnych swych znajomych dopuszczać do siebie nie dozwalała. Naleganie było próżne... Witke zaciął usta, zabawił chwilę jeszcze i jak szalony wybiegł od Renardów, z sercem pełnem gniewu i pragnienia zemsty. Na kim?
Musiał, nie mogąc wyżej sięgnąć, ograniczyć ją do Mazotina, którego też nie łatwo było pochwycić i obalić, jak kupiec nasz się spodziewał. Król nadto go potrzebował i wszystkie czynności, z któremi się taić potrzebował, na niego zrzucał.
Constantini czując się niezbędnym, nawet względem Augusta okazywał się niekiedy zuchwałym, cóż dla niego znaczył taki kupczyk jak Witke?...
Żadnym wszakże nieprzyjacielem nigdy pogardzać nie trzeba.
Wyszedłszy od Renardów, pan Zacharjasz potrzebował zamknąć się sam z sobą, aby ochłonąć i obmyśleć co miał czynić. Henrjety uratować już nie mógł, ale pragnął pomścić się przynajmniej.
Constantiniego w Warszawie, jak mówiono, ani Bielanach nie było, ale tej wiadomości nawet wiary dać nie mógł zupełnie Witke, znając włocha.