Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

czciwości zadać cios niepowetowany. Dość już nas niezgoda sponiewierała! ja jej pomnażać nie będę.
Milczał wojewoda, przybyły rozwodził się długo i namiętnie... Rozeszli się późno w noc... Nazajutrz do dnia wołano Leszczyńskiego do króla.
Czekał na niego ze swym mieczem ogromnym, ubrany jak wczoraj, a na ciężkich butach widać było, że ich nawet na noc nie zrzucał.
Z gwałtownością wielką, nie dając przyjść do słowa wojewodzie, despotycznie polecił mu, aby szedł Aleksandra zawczasu przygotować, iż musi przyjąć koronę...
— N. Panie — odparł wojewoda — widziałem go wczoraj, nie wie on i nie przypuszcza, aby go spotkać miało podobne życzenie W. K. Mości, ale z tego, co mi mówił, widzę, iż nigdy nie marzył o koronie, a jedynym pragnieniem jego jest usunięcie się gdzieś, bodaj za granicę, aby tam spokojne, prywatne prowadzić życie. Nie czuje się powołanym do większych zadań i przeznaczeń.
Karol XII potrząsnął głową.
— Nie zmienia to mojej woli — rzekł — będę nalegał, a was proszę, panie wojewodo, abyście mi w pomoc przyszli.
— N. Panie — łagodnie począł i spokojnie Leszczyński — proszę mi przebaczyć, ale, pomimo żywej chęci usłużenia w tem W. K. Mości, moim obowiązkiem jest przedewszystkiem usłużyć ojczyźnie. Ks. Aleksandra mógłbym skłaniać do przyjęcia ciężaru korony, gdybym go znajdował takim, jakiego my dziś na króla potrzebujemy!
Szwed gwałtownie się poruszył.
— A jakiegoż wam monarchy potrzeba! — zapytał zdumiony.
— Położenie nasze wymaga męża z doświadczeniem, z energiją — począł Leszczyński — z poszanowaniem dla praw, a zarazem pojęciem jasnem tego, co w nich odmienić potrzeba dla zbawienia kraju. Ks.