Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

wet, zwykle zuchwale się stawiający królowi, teraz, gdy miał wnijść do jego sypialni, żegnał się pobożnie.
Wiedział dobrze, iż ważył tu życie, jeżeli słowo jakie niepodobałoby się do najwyższego stopnia w duszy rozjątrzonemu, pragnącemu pomsty Augustowi.
Obawiano się tembardziej jakiegoś wybuchu, że do uszów J. K. Mości dochodziły ciągle, acz niezrozumiałe, ale wściekle gniewne łajania pod oknami chodzącej stolnikowej Barszczewskiej, która króla od ostatnich słów bezcześciła.
Żadna siła ludzka zuchwałej pani nie mogła powstrzymać.
Stolnikostwo dla króla naturalnie wyrzucono ze dworu i zmuszeni zostali w jednej izbie ścisnąć się na folwarku, oprócz tego sasi pozabierali siano, owies, chleb, mąkę, porznęli bydło, zjedli stado owiec, wyłapali drób, a skarżącej się gospodyni odpowiadał chudy jakiś pachołek, polak, stajenny króla, jeden co mówił po polsku.
— Wojenne czasy, jejmościuniu. Trudna rada, kiedy konie i ludzie głodni.
Sam pan stolnik, starszy daleko od żony, chudy, słusznego wzrostu, spokojny i zrezygnowany człowiek, w dłngim kontuszu paradnym, przy karabeli, stał we drzwiach folwarku i próżno swą połowicę usiłował uspokoić.
— Na rany Chrystusa — mówił ręce łamiąc — Tereniu, serce moje, dajże ty pokój temu. Toż król... a twoje łajanie nie może nic, tylko się gorzej pogniewa, jeszcze gotów, odchodząc, kazać na cztery rogi podpalić. Zlituj się Tereniu!!
Stolnikowa ani chciała słuchać męża.
W boki się wziąwszy, w czepcu na bakier, którego szlarki niezwiązane powiewały około zarumienionej jej twarzy, na złość pod samemi oknami króla powtarzała swoje:
— Bodajeś żyw ztąd nie wyszedł, zbóju ty prze-