lić, obawiając się żołdactwa, padła w objęcia jego z krzykiem i śmiechem szyderczym.
Było to jedno z ostatnich pożegnań Polski, którą pani stolnikowa Barszczewska uosabiała. Król, którego twarz uśmiechnięta doprowadziła go aż do wrót, kapelusz włożył na głowę i wydał rozkaz jakiś przybocznej straży.
Sasi już wyciągnęli wszyscy z szop, obór i budynków, które zajmowali, gdy nagle pożar się wszczął ze czterech rogów zabudowań, płomię podniosło do góry i Barszczów do wieczora wygorzał do szczętu.
Król ciągnął pod Kalisz, przeciwko szwedom, mając w pomoc kniazia Mężykowa, przysłanego przez Cara Piotra.
Za Prosną stało siedem tysięcy szwedów z generałem Mardenfeldem, przy którym byli wojewoda kijowski, Lubomirscy, podkomorzy i oboźny i Potocki, pisarz koronny. Byłby się może nie ważył August na tę rozprawę, choć siły miał potemu, gdyby go chciwy boju i łupów Szmigielski, najdzielniejszy z jego partyzantów nie pociągnął gwałtem z sobą.
Tak król, w chwili gdy już traktat sromotny pełnomocnicy jego podpisali, poraz pierwszy znakomite odniósł zwycięztwo, a sasi wzięli ogromne łupy na placu boju...
Trzeciego dnia po bitwie, na pobojowisko, usłane trupami, ranami, konającemi, wyjechał August w przepysznym stroju rycerskim, otoczony dworem, lśniącym od złota, przeprowadzony przez promieniejącego tryumfem Brandta.
Tu tragicznie się powtórzyła scena poczęta w Barszczewie... która na królu, równie jak pierwsza, najmniejszego nieuczyniła wrażenia... Konający zrywali się na widok jego, okrwawionemi pięściami mu grożąc i bełkocąc przekleństwa, które śmierć na ich ustach drżących ścinała...
„To dziwna — pisze świadek współczesny — że gdzie król przyjechał, tam się owi niedobici, choć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.